października 28, 2018

Nacomi Face Scrub - peeling do twarzy wygładzający

Nacomi Face Scrub - peeling do twarzy wygładzający
Hej!

Pamiętacie jak pisałam jakiś czas temu, iż znalazłam peeling idealny? Jak na razie zdania nie zmienię, a przy okazji możliwe, że znalazłam najgorszy peeling świata :) Mowa o Nacomi Face Scrub (19,99zł), który kupiłam oczywiście z polecenia w internecie - jak większość moich zdobyczy. Dlaczego dostał ode mnie to miano? Dowiecie się czytając dalej :)


Ja wiem, że nie ma kosmetyku idealnego do każdej cery, ale no po prostu nie mogę sobie wyobrazić, że stosowanie go może sprawiać komuś przyjemność :( Bardzo chciałam go polubić, jest polskiej marki, ma dobry skład i jest nie drogi - no ale nie i koniec!

Zacznę może od początku :) Kupiłam go we wrześniu zeszłego roku, tak jakoś na jesień. Jak już wspomniałam był chwalony przez youtuberki które oglądam, więc stwierdziłam - spróbuje. Jedna z nich mówiła, że ma wrażliwą cerę to pomyślałam - będzie jak znalazł :) Zaczęłam go używać od październik 2017 i może nie uwierzycie, ale przestałam go używać do twarzy jakoś po dwóch zastosowaniach :( do końca swojego żywota, czyli marca tego roku, stosowałam go tylko jako peeling do stóp.

Kilka szybkich faktów:
  • Pojemność 85ml
  • Ważność 12 miesięcy od otwarcia
  • Cena ok. 20zł
  • Skład: Aqua, Alumina, Persea Gratissima Avocado Oil, Helianthus Annuus Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Cetyl Alcohol, Argania Spinosa Kernel Oil, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Glyceryl Stearate, Stearic Acid, Vaccinium Myrtillus Fruit Extract, Rosa Moschata Oil, Sodium Lauroyl Glutamate, Benzyl Alcohol, Parfum, Dehydroacetic Acid, CI 14720, CI 42090

Peeling dostajemy w średniej wielkości tubie z grubego plastiku. Boki są przezroczyste, więc na bieżąco wiemy ile jeszcze peelingu nam w środku zostało.  Z tego co widziałam na necie, to opakowanie zostało zmienione, wcześniej wyglądało jak poniżej:


Dozowanie jest całkiem spoko, choć im bardziej zbliżamy się do końca to ciężej jest wycisnąć wszystko. Niestety nakrętkę trzeba cały czas czyścić bo się brudzi.

Sam peeling ma kolor jasnego, rozbielonego fioletu i pachnie bardzo sztucznie - trochę słodko, jednak ja tam zapach borówek nie wyczuwam i jak dla mnie przy samym używaniu okropnie mi ten smrodek przeszkadzał.

Skóra po zastosowaniu była gładka i dodatkowo podrażniona, ale podejrzewam, że to zasługa konsystencji tego produktu. Mianowicie w średnio gęstej formule pianko-żelu ukryte są drobiny piasku - nie jest to prawdziwy piasek, ale ten cały Korund, który jest w składzie. Miliony drobniutkich, ostrych igieł tnących skórę!


Na zdjęciu powyżej może uda Wam się dostrzec ten mikro "piasek" o którym pisałam. Bardzo ciężko usuwa się produkt z twarzy, bo zostawia po myciu bardzo tłusta warstwę. Nie schodzi ani pod ciepłą, ani pod zimną wodą, więc pozostaje jedynie umycie twarzy kolejny raz żelem do mycia twarzy.

Obietnice producenta:
"Delikatne oczyszczanie skóry pomaga szybciej pozbyć się toksyn z organizmu, co ma znaczny wpływ na wygląd zewnętrzny i stan zdrowia. Doskonale dotleniona skóra dłużej zachowuje blask, jędrność i jest bardziej odporna na niszczące działanie czynników zewnętrznych. Naturalne olejki - ze słodkich migdałów i z awokado - intensywnie nawilżają nawet głębokie warstwy skóry, wygładzając drobne zmarszczki i przebarwienia. Olejek z dzikiej róży bogaty w witaminę C i prowitaminę A pomaga wzmocnić skórę, stymulując ją do odnowy i zapobiegając pękaniu naczynek krwionośnych. Ekstrakt z borówki to naturalny kosmetyk wygładzający, rozświetlający i odmładzający skórę. Dzięki wysokiemu stężeniu antyoksydantów, jest niezwykle skuteczny w walce z oznakami przedwczesnego starzenia się skóry, uszczelnia naczynia krwionośne, nawilża i regeneruje. Witamina E wzmacnia strukturę skóry, dzięki czemu jest ona bardziej odporna na działanie czynników zewnętrznych. Zwana jest witaminą młodości, ponieważ działa silnie nawilżająco i pomaga usunąć wolne rodniki - zapobiegając przedwczesnemu starzeniu się skóry. Delikatne kryształki korundu pomagają odblokować i oczyścić naskórek, dzięki czemu naturalne olejki lepiej się wchłaniają i bardziej aktywnie odżywiają skórę. Pyłek jest delikatnym składnikiem złuszczającym skórę i stymulującym jej naturalną odbudowę."

Co ja na to?
  1. Delikatne?! Jakby ktoś zdzierał pape z dachu! Ja przy pierwszym użyciu miałam wrażenie jakby ktoś na raz mi wbił tysiące igieł w twarz - masakra!
  2. Co do większego blasku i jędrności nie mogę się wypowiedzieć, bo użyłam peeling tylko dwa razy.
  3. Żadnych wygładzonych zmarszczek nie zauważyła, a intensywne nawilżanie w tym wypadku można porównać do nasmarowania się margaryną :)
  4. Moja skóra na twarzy niestety po zastosowaniu peelingu była cała zaczerwieniona i piekła.
  5. Sama borówka opisana w kosmetyku to daje produktowi chyba tylko kolor.
  6. "Delikatne kryształki" - no ja pierniczę! Kto to pisze, przecież to koło delikatności nawet nie przechodziło. Pyłek to dobra nazwa - bo to pyłek sproszkowanych żyletek :) 
  7. Skóra po pozbyciu się tłustej warstwy jest na mega gładziutka.

Czy kupie ponownie? 
Nigdy! Przenigdy! Choćby miał być to jedyny dostępny peeling na świecie!

Myślę, że nikt nie ma wątpliwości po przeczytaniu tego posta, że nie pałam miłością do tego produktu. Jakby nawet do jego stosowania dopłacali to i tak bym nie używała! Po co się tak krzywdzić? Jedyne co trzeba mu przyznać, że robi co ma robić peeling - usuwa dobrze suche skórki, bo cera jest po jego zastosowaniu na serio gładka, ale tortury doznane przy samym zabiegu nie są tego wartę - szczególnie, że przy Mangowhite peeling gel od It's Skin cały proces odbywa się bezboleśnie i do tego przy miły zapachu. Po pierwszym użyciu przeczytałam na necie, że ten cały Korund to mega zdzierak, więc czego ja się spodziewałam? Zamiast poczytać o składnikach więcej, to od razu wrzuciłam po poleceniu do wirtualnego koszyka - mam za swoje :(

Na koniec dodam Wam jeszcze bonus info z końcówki używania produktu - możecie to już dostrzec na zużytym opakowaniu, iż peeling po kilku miesiącach zmienił kolor z fioletu na zielony, a jego zapach zrobił się jeszcze brzydszy, bardziej chemiczny, dodatkowo zawartość się mega rozwarstwiła. Pod koniec marca wywaliłam resztę zawartości.


 >> Następcą peelingowy będzie teraz Natura Siberica - delikatny peeling do twarzy. Jak tylko go wykończę to dam Wam znać jak się spisywał <<

A Wy miałyście "przyjemność" obcować z peelingiem od Nacomi?
A może Wy należycie do tego grona, które uwielbia mega zdzieraki?
Dajcie znać koniecznie :)
Pozdrawiam!

października 14, 2018

Too Faced - Sweet Peach Palette

Too Faced - Sweet Peach Palette
Cześć!

Dziś post o mojej chyba ulubionej palecie od Too Faced, a mianowicie Sweet Peach (215zł)! Uwielbiam jak te kolory wyglądają na powiece, jak się rozcierają i łączą ze sobą, a najbardziej lubię to jak moje oko dzięki nim wygląda :) Typowo ciepła, różano-brzoskwiniowa kolorystyka podbiła na długo moje serce. Po przeczytaniu posta i Wy zapragniecie ją mieć :)


Paletę kupiłam pod koniec stycznia 2017 roku, więc jest u mnie już prawie dwa lata. Była prezentem na nadchodzące walentynki od męża :)  Nie wybrzydzam, jeśli jesteśmy przypadkiem w galerii handlowej i mąż ma gest to korzystam! A Wy byście nie korzystały? :)


Paleta przychodzi do nas w kartonowym opakowaniu, które jest tak samo uroczę jak sama paletka. Kolorystyka różowa i brzoskwiniowa, wszystkie grafiki, zapach robią robotę - widać, że speców od marketingu mają zacnych :)
Opakowanie w którym znajduje się 18 cieni tej samej wielkości jest metalowe, zamykane na magnes. Wewnątrz dostajemy średniej wielkości lusterko, które nie potrzebnie zasłonięte jest dodatkowo grafika z nazwą palety - po co? Przy każdym otwarciu opakowania nasze nozdrza uderza - jednak trochę sztuczny zapach brzoskwini, aż tak mi osobiście nie przeszkadza, ale obeszłabym się bez niego.
Same cienie są średniej wielkości, jak dla mnie w sam raz. Znajdziemy tu 6 matów, 3 maty z błyszczącymi drobinkami, które przy aplikacji znikają oraz 9 perłowych odcieni. Konsystencja cieni jest bardzo sucha pod palcem, nie zależnie od wykończenia i niestety pylą się pod pędzlem.


  • Peaches'n Cream - matowy beż, jednak w średnim odcieniu, dla mnie osobiście za ciemny na całą nieruchomą powiekę, jednak dla ludzi nie trupio białych będzie idealny
  • Nectar - przepiękny, złocisty cień, lekko perłowy
  • White Peach - idealny kolor matowego beżu, uwielbiam idealny dla takich bladziochów jak ja

  • Georgia - to piękny matowy, brzoskwiniowo-różowy kolor
  • Cobbler - średnio ciemny, błyszczący, ciepły brąz. Idealny na całą powiekę, lekko mienią się w nim tony rudę i różowe
  • Luscious - jaśniutki rosegold, cudnie odbija światło

  • Caramelized - ciemniejszy, błyszczący brąz w odcieniu orzechów laskowych
  • Candied Peach - piekny, rudawo-brzoskwiniowy kolor. Matowy z różowymi iskierkami, które wytracają się podczas nakładania na powiekę i kompletnie ich nie widać
  • Just Peachy - duochrom, barbi różowy opalizujący na złoty

  • Puree - to matowy, ciepły, średni brąz
  • Bellini - niesamowity, jeden z moich ulubionych. Kolejny duochrom, tym razem różany ciepły odcień opalizujący na złoto
  • Bless Her Heart - cudna zieleń, błyszcząca w kolorze wojskowych mundurów z lekką nutką złota

  • Summer Yum - to cieplutki, średni, matowy brąz z dużą domieszką cegły
  • Peach Pit - aksamitny, błyszczący, ciemny brąz z bordowym podtonem
  • Tempting - niby czarny, ale widać w nim złote iskierki, które potem znikają na powiece

  • Talk Derby To Me - matowy, fioletowy granat z milionem różowych i fioletowych drobinek, niestety przy rozcieraniu kolor szarzeje, a drobinki znikają
  • Delectable - przepiękna, matowa bordo śliwka
  • Charmed, I'm Sure - matowy, chłodny, średni brąz
Poniżej mam dla Was makijaż przy użyciu tej paletki. Starałam się wykorzystać jak najwięcej cieni i wyszedł taki mocniejszy dzieńniak :)



W makijażu wykorzystałam 8 cieni. W większej części użyłam jednych z ulubionych z całej palety :) Cienie nakładane są na tą samą bazę co zwykle - jest już praktycznie na wykończeniu, muszę pomyśleć o nowej - polecicie jakąś?

1. Na całą górną i dolną powiekę nałożyłam bazę pod cienie Golden Rose Eyeshadow Primer, a następnie po chwili całą ruchomą i nie ruchomą powiekę górną ujednoliciłam matowym, beżowym cieniem White Peach
2. Następnie nakreśliłam lekko załamanie powieki kolorkiem Georgia
3. Począwszy od wewnętrznego kącika górnej powieki nałożyłam 4 błyszczące cienie, pierwszy to złoty Nectar, następnie mój ulubieniec Bellini, potem bordowawo-brązowy Peach Pit, a na sam koniec ciemny, śliwkowy Delectable
4. Wszystkie te cienie w załamaniu roztarłam jeszcze raz pędzelkiem z kolorem Georgia
5. Następnie dolną powiekę wycieniowałam trzema cieniami z palety
6. Na pierwszy ogień od wewnętrznego kącika poszedł rudawo-brzoskwiniowy odcień Candied Peach, który podbił kolor mojej tęczówki
7. Na środek dolnej powieki powędrowała cudna zieleń Bless Her Heart
8. Natomiast dony zewnętrzny kącik przyciemniłam fioletem, który już wcześniej wylądował na górnej powiece, czyli Delectable
9. Na dolną linię wodną nałożyłam beżową kredkę Kryolan Kajal w odcieniu Cream
10. Rzęsy dwukrotnie wytuszowałam maskarą Bourjois Volume Reveal Mascara Radiant Black



Czy polecam? Taaak! Nie będę ściemniać, to jedna z moich ulubionych palet, sięgam po nią zwyczajnie najczęściej, a palet mi nie brakuje :) Jakoś ostatnimi czasy lubuje się w takiej kolorystyce, mam może mylne przekonanie, że mi pasuje :) Same cienie super się rozcierają, te ciemniejsze trochę osypują, ale jestem w stanie to wybaczyć. Nie ma tu mowy o żadnych plamach czy prześwitach, świetnie płynnie przechodzą jeden w drugi. To jest chyba pierwsza paleta w której używam wszystkich cieni - serio! No dobra, może oprócz "Talk Derby To Me", bo on mnie rozczarowuje tym, że rozciera się w szarość. Oczywiście wiadomo, że jednych cieni używam częściej niż drugich. Ta paleta ma coś takiego w sobie, że jak masz ochotę to stworzysz nią mega makijaż z 10 kolorów, a jak się śpieszysz czy masz lenia to walniesz jeden błyszczący cień na całą powiekę i robota skończona :) Czego można więcej chcieć od palety? No może mniej sztucznego zapachu i niższej ceny, ale poza tym, dla mnie bomba!

Na koniec lista i zdjęcie wszystkich kosmetyków użytych do makijażu z posta:


TWARZ:
Baza z Golden Rose Luminous Finish; Podkład Laneige Snow BB Cream w kolorze nr 1 Shimmer Brightening; Korektor z L.A. Girl Pro Conceal – Porcelain; Golden Rose Longstay Matte Powder nr 01; NYX Powder Blush w kolorze nr11 Taupe; Rozświetlacz z Mysecret Face Illuminator - Sparkling Beige
OCZY:
Baza pod cienie Golden Rose Eyeshadow Primer; Kredka do oczu z Kryolan Kajal – Cream; Bourjois Volume Reveal Mascara Radiant Black; Paleta Too Faced - Sweet Peach Palette (cień White Peach, Georgia, Nectar, Bellini, Peach Pit, Delectable, Candied Peach, Bless Her Heart)
BRWI:
Kredka do brwi Smart Girls Get More Eyebrow Pencil w kolorze Blonde nr 10; Żel do brwi z Sleek Brow Perfector – Clear
USTA:
Bourjois Rouge Edition Velvet w kolorze Don't pink of it nr 10

Jak Wasze wrażenia jeśli chodzi o palety Too Faced? Macie może tą brzoskwinkę?
Ściskam Was mocno!

października 07, 2018

Popłynęłam ~17~

Popłynęłam ~17~
Hej,

Jak tam jesień u Was? W Krakowie kolorowa jak zwykle, choć ostatnio coś pogoda wydaje się kapryśna. Gorące dni przeplatają się z chłodnymi i deszczowymi.
Dziś mam dla Was moje nowości zakupowe z Września, o dziwo znów mało produktów do ust - czyżbym miała już dosyć? Jeśli Was ciekawi na co tym razem poszła moja wypłata to zapraszam do dalszej części posta :)




Tym razem oprócz cudnych palet do oczu postawiłam także na produkty do paznokcji. Tęsknota za latem zaowocowałam pięknymi i żarówiastymi kolorami lakierów :) Dodatkowo postanowiłam wypróbować polecane wszędzie podkłady z Lumene i skusić się na limitowany zestaw pigmentów z Glamshopu :)



Zacznę może od produktów do paznokcji. Na pierwszy rzut idzie nowa lampa mostkowa od Semilac Lampa UV LED 24W (99zł). Na poprzednią Lampa UV LED 9 W, mostkową kupioną w 2015r także wydałam 99zł i służyła mi dzielnie, jednak zepsułam ją ostatnio sama :( Niestety źle zwijając kabel wyrwałam go w końcu po 3 latach z lampy - głupia ja :( gdyby nie to służyłaby mi dłużej. Wiem, że wiele dziewczyn nie poleca tego typu lamp - mowa o mostkach, ja tam byłam zadowolona :) Nie miałam problemów z uczuleniami, zawsze wszystko było dobrze utwardzone, jednak może to powód tego, iż nie ważne czy lakier, top czy bazę pod lampą trzymałam zawsze 1 minute minimum, choć producent zalecał czasem krótsze naświetlanie.



Jeśli chodzi o nowe lakiery hybrydowe Semilac (29,99zł) to kupując lampę nie mogłam się nie skusić na kilka :) a tak mnie jakoś naszło na wakacyjne klimaty więc w większości kolory są intensywne i oczojebne :)
Kolor nr 048 Bright Emerald to cudna, szmaragdowa zieleń. Kolor nr 156 Racing Car to intensywna cytryna. Odcień nr 268 PasTells Light Blue to niesamowity odcień nieba w lecie bez żadnej chmurki.


Kolejne kolory to nr 264 PasTells Lemon, który niby z nazwy jest cytrynowy, ale jak dla mnie to kolor soku z limonki lub bardzo wyblakłe awokado :) ostatni odcień nr 007 Pink Rock to intensywny róż, mocno malinowy. Nie wiem czy jeszcze w tym roku coś nimi zmaluje, bo już się paznokciowo nastroiłam na jesień - ale kto wie :)



Kolejne zakupy są stricte związane z oczami. Zacznę może od palet które ostatnio skradły moje serce i musiałam je mieć :) Pierwsza z nich to pełna róży, fioletów, złota i brzoskwini paleta Visionary Palette od Pur Cosmetics (167zł) kupiona na jakiejś promce w ich sklepie na necie. Znajdziemy tam 4 dobrze napigmentowane maty i 8 masełkowych błyskotek - ja jestem zakochana!




Kolejne palety to moja pierwsza przygoda z marka Morphe, a mowa o dwóch z czterech nowych dzieci YouTuberki Jaclyn Hill - kolekcja The Vault (15,3 EUR). Kupiłam je ze zniżką od samej ich autorki na stronce Morphe i przyszły jakoś po tygodniu, więc mega szybko.
Mnie z całej kolekcji zachwyciły tylko dwie. Pierwsza złożona jest z matów i błysków jedynie w różowych i fioletowych odcieniach i nazywa się Bling Boss, natomiast druga to ognista, ciepła kolorystyka, przepełniona czerwieniami i pomarańczami o nazwie Ring The Alarm. Totalnie mnie porwały te kolory, ale więcej dowiecie się dopiero w recenzji :) Natomiast mega nie rozumiem tego szału na pozostałe dwie paletki z kolekcji, mianowicie Dark Magic oraz Armed&Gorgeous, bo to totalnie nie są kolory na dzień czy na wieczór, a do tego pełne żółci i zgniłych zieleni - a Wam która paletka podoba się najbardziej z kolekcji The Vault?



Kolejne dwa nowe produkty do oczu u mnie to kredki Jumbo Eye Pencil od Nyx. Mam z tej serii już białą i bardzo ją lubię - te kredki świetnie się sprawdzają jako baza pod cienie na dolną lub górną powiekę, aby podbić pigment cienia. Kolor Purple Velvet (27zł) to głęboka śliwka, natomiast Electric Blue (13,50zł) to intensywny morski kolor.



Ostatni produkt do oczu to pigmenty od Glamshop, które zostały wydane jako limitowane trio na wakacje, załapałam się na nie chyba jakimś cudem, bo długo myślałam czy je kupić. Nie dlatego, że są złej jakości tylko dlatego, ze nie lubię przepłacać za komplet, wole sama sobie wybrać kolory. Jak już wspomniałam, udało mi się je kupić na ostatnią chwile, bo na następny dzień już nie było ich na stanie magazynu w sklepie.


Mam poprzednie pigmenty z kolekcji Hani - w sumie to całkiem pokaźną liczbę i je uwielbiam. TUTAJ i TUTAJ znajdziecie poprzedni post z nimi. Wracając do limitowanej trójki - wszystkie trzy to duochromy mieniące się na różne kolory w zależności od konta padania światła. Udało mi się je dorwać w promce -15% więc zapłaciłam za nie 38,25zł. Od razu w moje oko wpadł kolor Dubaj, czyli chyba najbardziej zwykły i dzienny z całego tria, ciepła brązowa baza, która opalizuje na złoto oraz chłodną platynę, jednak jak już otworzyłam wszystkie to wiedziałam, że to był dobry wybór - połakomienie się na komplet, bo każdy z nich jest cudny! Miami to mocno ciepła, czerwona baza, która opalizuje na intensywny róż i pomarańcz. Natomiast Vegas bardzo przypomina mi cień z Nabli Alchemy - przynajmniej jak oglądam zdjęcia na necie. Jest na ciepłej czerwono-brązowej bazie i opalizuje na fiolet, róż, zieleń i niebieski.



Teraz pora na produkty do twarzy :) Pewnie po moich makijażach zdążyliście już zauważyć, że jestem fanką lekkich podkładów i kremów BB. Ostatnio na blogosferze i YouTube głośno o produktach Lumene, więc postanowiłam coś od nich zamówić z kolorówki. Trafiło na dwa podkłady, wygładzający Blur w kolorze nr 0 Light Ivory (59,99zł) oraz CC Color Correcting Cream 6in1 w kolorze Ultra Light (63,98zł). Oba mają przyjemny kosmetyczny/kremowy zapach i są najjaśniejsze w całej swojej gamie - jak dla mnie mogłyby być jeszcze z ton jaśniejsze, ale tragedii nie ma :) Pierwszy to już moja miłość, bardzo się polubiliśmy. Jego kolor jest beżowy i nieco mniej żółty niż drugiego gagatka. Nakładam go pędzlem, a potem doklepuję gąbeczką. Po chwili ma lekko pudrowe wykończenie - ja lubię go jeszcze oprószyć na koniec w strefie T pudrem transparentnym. Trzyma się u mnie praktycznie idealnie przez 8h od nałożenia, potem delikatnie zaczyna mi wchodzić w zmarszczki uśmiechu, ale wystarczy, że go doklepie palcem i dalej wygląda dobrze. Niestety pod koniec dnia już się mega świece, ale po pracy jak tylko wracam do domu to i tak zmywam makijaż. Co do nowości numer dwa, to jest to moje wielkie rozczarowanie. Kolor niby ładny, ale na twarzy zaczyna ciemnieć, więc dupa. Mieszam go z mixerem od NYX, żeby na buzi nie wyglądać jak sztucznie opalona :) Po rozprowadzeniu wykończenie wydaje się pudrowe, natomiast po 3h świece się jakbym wyszła z basenu, sauny lub przebiegła 10km :(




Na koniec dwa rodzynki do ust :) Pierwszy to Marc Jacobs Enamored Gloss Stick w kolorze Mocha Choco Lata (95,20zł). To błyszczyk w sztyfcie, wysuwany o konsystencji masełka. Zapach ma mocno mentolowy. Drugi produkt to już moja druga pomadka od Anastasia Beverly Hills, tym razem w kolorze Crush (20 GBP). To matowa pomadka, trzyma się na ustach długi i zjada się przepięknie. Co do wady to ma taką samą jak zakupiona wcześniej Dusty Rose, a mianowicie brzydki chemiczny zapach :(


Co do kolorów, to odcień pierwszej jest lekko transparentny, taki brzoskwiniowy brąz, który na ustach wygląda bardzo naturalnie i przepięknie. Jak na błyszczyk trzema się całkiem nieźle, nawet po jedzeniu jeszcze można go dostrzec na ustach. Ma jednak jedną wadę i jak mam być szczera to pierwszy raz się spotkałam z czymś takim, mianowicie błyszczyk ten nie ma możliwości wkręcenia z powrotem do opakowania, jak w przypadku szminek. Niestety ile wykręcicie to tyle zostanie, nie da się go skręcić w dół - kompletnie bezsensu. Co do ABH to kolor jest bardzo ładny, podobny do Dusty Rose tylko jaśniejszy - taki jasny brudny róż, jednak na szczęście daleko mu do koloru Barbi :)

Jak u Was kosmetyczne nowości? Poszalałyście?
Ściskam Was mocno!
Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger