listopada 30, 2020

Popłynęłam ~35~

Popłynęłam ~35~

 Hej,

Szybko po sobie zakupowe posty, ale wiem, że mam obsuwę więc szykujcie coś do picia i zapraszam do czytania. O dziwo skromnie, bo powiem Wam że portfel przyszykowany był na Black Friday :) Chciałabym też jeszcze może w tym roku wrzucić Wam recenzje choć jednego z kalendarzy adwentowych - tych zeszłorocznych bo widzę, że zawartości są w miarę podobne w tym roku. 


Sama nie wierze, że aż tak skromnie z paletami do oczu, no ale na te co się czaje to muszę poczekać na jakieś fajne promocje :) Za to ostatnio MAC mnie rozpieszcza i rzucając promkami na prawo i lewo, więc powiększyłam swoją "skromną" kolekcje ich pomadek :) Ogólnie to chyba produkty do ust zdominowały stanowczo ten post, pomimo tego, że trzeba chodzić w maseczkach i nie za bardzo jest gdzie pokazywać się w nowych szminkach to ja jak prawdziwy nałogowiec nie mogłam sobie odmówić :)


Zaczynam od produktów do oczu i tym razem nie od cieni a od bazy pod cienie od SMASHBOX - 24 Hour Photo Finish Shadow Primer (71,20zł). Miałam nie otwierać nowych baz, ale nie wytrzymałam. I powiem Wam, że jest miłość! To na razie najlepsza baza pod cienie jaką używałam. Trzyma je idealnie, nie roluje się, ma lekki beżowy/łososiowy kolorek i bardzo fajnie się rozprowadza.


Jak już była baza pod cienie, to pora i na same cienie. U mnie jedna, jedyna nowa paletka od Anastasia Beverly Hills - Subculture Eye Shadow Palette (43GBP). Jest mega kontrowersyjna, wzbudza zarówno pozytywne jak i mega negatywne emocje u recenzentów. Jeszcze jej nie używałam, zrobiłam jedynie swathe i powiem Wam, że pigment jest zacny :)



Pora na coś to twarzy. Pewnie kojarzycie, że ostatnio wzdychałam do konturowania na mokro - jak to jestem zakochana w tym jak wygląda na twarzy - to też dlatego postanowiłam sprawić sobie to trio od Hean - PRO-CONTOUR Palette (24,99zł). Nie używam kompletnie tego jasnego, korektorowego produktu, natomiast te dwa brązy poszły ostro w ruch i jestem oczarowana. Zarówno jawniejszy jak i ciemniejszy nie robią żadnych plan i pięknie się rozcierają, wystarczy nałożyć niewiele! Serio jak dla mnie praktycznie niczym nie różnią się od kremowego bronzera od Fenty czy Hudy


Produktów do ust nakupowałam sporo, więc zacznę od Huda Beauty Liquid Matte (18GBP). Jak wiecie pierwszy odcień jaki kupiłam z tej serii nie przypadł mi kompletnie do gustu, więc postanowiłam dać marce jeszcze jedną szanse i zaopatrzyłam się w dwa inne. Konsystencja jest lekko piankowa i przy jednym zamoczeniu pokrywa równo kolorem usta. Zapach jest nieco chemiczny, ale raczej z tych ładniejszych :) Jeśli chodzi o trwałość to pomadki się transferują i po jedzeniu odcinana lekką kreską od wewnętrznej strony ust i jest to bardziej widoczne niestety przy jaśniejszym kolorze. Można pomadki po posiłku dołożyć i  nie tworzy się żadna skorupa. Pierwszy kolor to Gossip Gurl - czyli intensywny, średni róż idealny na wiosnę lub lato. Drugi odcieni natomiast to Trophy Wife - jest to dużo ciemniejszy kolor zgaszonego, szarawego borda, który na bank będę uwielbiać jesienią :)



Kolejne pomadki też należą do kategorii płynnych i matowych, no ba i do tego kolorystyka też nie jakaś super różna :) Pierwsza to kolejny kolorek już z dobrze mi znanych i lubianych Super Stay Matte Ink od Maybelline w kolorze Nr 80 Ruler (19,90zł) - to ciemna, bordowa czerwień. Kolejny pretendent do ulubionych kolorów na jesień. Niestety po posiłkach tłustszych się odcina na ustach i lepiej go jednak zmyć niż dokładać, bo inaczej umrą pod koniec dnia nasze usta :( Druga płynna pomadka to SMASHBOX - Always On Liquid Lipstick w kolorze Big Spender (79,2zł). Jest to forma mocno zbitego, piankowego musu w kolorze ciemnego, szarawego różu z dodatkiem chłodnego fioletu. Ma bardzo mocne krycie i kompletnie nie pachnie. Po nałożeniu ja odciskam delikatnie wargi o suchą chusteczkę i potem nie widzę większego transferu pomadki. Jest trwała, przez co niestety wysusza usta i podkreśla na nich wszelkie nie równości. Zjada się bardzo ładnie od środka, jednak po dołożeniu pomadki robi się na ustach Sahara, wiec jednak lepiej ją całkiem zmyć i nałożyć ponownie :( Ma super precyzyjny aplikator, który idealnie potrafi wyrysować kontur ust.



Na koniec moje nowe MACzki (60,20zł) do kolekcji kupione ze zniżką 30%, więc bardzo opłacalną :) Skusiłam się na 5 odcieni, w sumie każdy inny od siebie zarówno pod względem wykończenia jak i samego koloru. Pierwszy to Pure Zen o wykończeniu Cremesheen - jest to jaśniutki beż z domieszką brzoskwini i bardzo kremowej konsystencji i średnim kryciu. Kolejny kolorek to Flat Out Fabulous o wykończeniu Retro Matte - jest to idealny odcień fioletu z odrobina fuksji do noszenia na co dzień. To ten typ który "robi" cały makijaż :) Jeśli chciałyście zawsze zobaczyć jak będziecie się czuć w fiolecie to polecam tą pomadkę na pierwszy ogień. Zaznaczam tylko, że akurat to wykończenie jest mega wysuszające i tępo się nakłada na usta, ale jak już siądzie to ciężko się go pozbyć :) Trzeci odcień to Ruby Woo i ma on to samo wykończenie jak poprzednik. Jest to idealna czerwień, nie za ciepła, nie za zimna. Jednak polecam tego typu wykończenia nakładać pędzelkami do ust, bo wyrysowanie kształtu precyzyjnie graniczy z cudem. Dodatkowo do czerwieni zawsze polecam konturówki pod :) Następna pomadka to Brick-O-La o wykończeniu Amplified. Ten kolorek niestety podoba mi się najmniej bo to rzeczywiście taki odcień zbliżony do cegły z dodatkiem brązu. Jest mocno kremowa, ale przy tym krycie jest mega mocne w porównaniu do wykończenia Cremesheen. Ostatnia pomadka to druga czerwień w zestawieniu dziś, czyli Relentlessly Red i wykończeniu najbardziej wysuszającym usta czyli Retro Matt. Jest to nietypowa czerwień bo z dużym dodatkiem różu i fuksji. Jest mega żarówiasta na ustach, więc idealnie sprawdzi się w lecie na jakiem dansingu pod chmurką :)

 I co myślicie o moich "skromnych" zakupach? Lubicie pomadki z MACa czy kompletnie nie rozumiecie tego szału na nie? Dajcie znać w komentarzu :)

Ściskam Wam mocno!

listopada 20, 2020

Snieżny pył z fioletem

Snieżny pył z fioletem
Hej,

Jakiś czas temu po ściągnięciu hybryd, które były ze mną ponad 2 miesiące zapragnęło mi się krótkich paznokci. Przez tych kilka miesięcy nie miałam nawet jak zmienić stylizacji, bo fizycznie nie byłam w stanie, natomiast już wiem, że tak długaśne paznokcie nie są dla mnie. Długość z jaką mogę funkcjonować to 2,5 do 3 cm, powyżej czuje się już jak kaleka i paralityk, nie radze sobie z normalnymi czynnościami jak pisanie na telefonie czy klawiaturze komputera. 


Zapragnęło mi się czegoś delikatnego i powiem Wam, że ta stylizacja spokojnie mogłaby mi posłużyć na jakiejś rodzinnej imprezie, bo strasznie spodobał mi się efekt końcowy. Paznokcie skróciłam na maxa i nie przedłużałam ich na żadnej bazie, więc nie przestraszcie się ich długości :)


Snow Flake nr 02 - to lekko transparentny, mleczny kolor z drobno zmielonym pyłkiem. Drobinki są tak niewielkie, że dają super efekt a ich kolory to multikolor prawie jak holo. Ten lakier powędrował u mnie na dwa paznokcie, na palcu środkowym i serdecznym.


Pansy Flower nr 54 - to dobrze napigemntowany lakier o chłodnej, pastelowej i fioletowej barwie. Kryje dobrze przy dwóch warstwach i wygląda bardzo delikatnie. W sztucznym świetle bliżej mu do niebieskiego jeansu niż fioletu. Ten kolor powędrował na pozostałe trzy paznokcie.


Diamond Dust nr 503 - jest mega wyjątkowy! Sam lakier nie ma koloru, natomiast w tej bezbarwnej hybrydzie pływają miliony sześciokątów różnej wielkości. Wszystkie te maleństwa są koloru srebrnego i błyszczą się zniewalająco. To chyba jest mój ulubiony lakier do tej pory :) Można go nakładać normalnie pędzelkiem z butelki, wtedy na palcu pozostanie niewiele błyszczących, srebrnych płatków, jednak jeśli zależy Wam na kumulacji tego ślicznego diamentowego pyłu, to polecam nakładać lakier punktowo pędzelkiem do stylizacji lub sondą - ja tak zrobiłam w tej stylizacji. Ten kolor powędrował na dwa palce na już nałożony tam wcześniej odcień Snow Flake nr 02 pędzelkiem nałożyłam go przy skórkach, doklepując sondom więcej błyskotek przy skórach



Efekt końcowy bardzo mi się podoba i myślę, że jeszcze nie raz zrobię taką stylizację tylko może tym razem w innej kolorystyce, może złotej albo szarej :) A jak Wam się podoba taka stylizacja i zestawienie kolorystyczne? Nie jestem jakimś specem od paznokci i moje stylizacje nie są wyszukane, ale może ktoś się zainspiruje :)


Co u Was teraz rządzi na pazurach? Ciepłe kolory, chłodne, a może kompletnie nie malujecie paznokci? Dajcie znać w komentarzach :)
Ściskam cieplutko!

listopada 08, 2020

Popłynęłam ~33~34~

Popłynęłam ~33~34~

Hej,

Nie mogę uwierzyć w to, że moje zakupowe posty to są chyba coraz dłuższe :) Mam poślizg 3 miesięczny w zakupach - wybaczcie, ale chyba życiowo nie mogę się ogarnąć ostatnio! Obiecałam sobie, że blog ma być dla mnie odskocznią i możliwością podzielenia się z innymi tym co lubię i co sprawia mi radość, więc póki swojej "kuwety" nie ogarnę to niestety posty będą pojawiać się kiedy w końcu w zabieganym świecie znajdę dla siebie minutkę relaksu :) Dziś w końcu nowości sierpniowe i wrzesniowe, jak zwykle nie potrafiłam się powstrzymać i uzbierało się tego trochę :)

Na początek zakupy Sierpniowe: 


Zaczniemy w miarę skromnie jak na mnie, czyli bez większych szaleństw. Umiarkowana liczba palet i szminek, coś do twarzy i tyle - dziwne prawda? Spokojnie rozkręcę się w kolejnych miesiącach :) Mam też wrażenie, że sam Sierpień nie obfitował jakoś w duże promki i nowości co by mnie aż tak kusiło :(


Zacznę od oczu, a jak oczy to i palety cieni. Na pierwszy ogień wskakuje Anastasia Beverly Hills - Carli Bybel Eye Shadow Palette (215,20zł). Trochę wahałam się z jej zakupem, bo niestety w necie mnóstwo mieszanych opinii, zarówno w filmach jak i na blogach. Mi kolorystyka bardzo się podoba - no może za wyjątkiem dwóch szarawych błysków, ale do przeżycia :) Co ja o niej myślę? Musicie poczekać na recenzję :)


 


Przy kolejnych nowościach z cieniami powiem od razu, że miłości nie ma. Mowa o Fenty Beauty - Snap Shadows (87,20zł). Kupiłam dwie paletki, bo stwierdziłam, że akurat te dwie konkretnie mają idealne kolory na dzień i ze względu na mały rozmiar sprawdzą się idealnie na wyjazd. Co mi się w nich nie spodobało? Też będzie w osobnej recenzji. Dodam tylko, że zastosowano tu mega fajny patent, że paletki można złączyć ze sobą pleckami, co jest mega wygodne. Ja mam dwie wersje kolorystyczne. Nr 1 - True Neutrals, czyli świetne dzienne zestawienie typowych neutralnych brązów i delikatnych błysków. Nr 3 - Deep Neutrals, to ciemniejsza wersja, która zawiera kolory idealne do przyciemniania makijażu.




Pozostając w tematyce oczu, zaopatrzyłam się w 3 nowe, sypkie pigmenty od Kobo - Loose Pigment (19,99zł). Pierwszy kolorek to Nr 609 - Crystal, czyli idealny ślubniak na całą powiekę. Nałożony na mokrą bazę, daje idealny błysk jasnego złotka. Pięknie łapie światło i warto podkreślić, że nie ma tu żadnych drobinek, czysta tafla :) Nr 607 - Ruby with Blue Sparks, jak sama nazwa głosi to ciepła różowoczerwona podstawa z milionem iskrzących niebieskich i fioletowych drobinek. Jeśli użyjemy dobrej klejącej bazy to o dziwo w ciągu dnia się nie osypują :) Ostatni kolorek to Nr 604 - Cooper Crystal, czyli baza z żółtego złotka plus rdzaworudawe iskierki. Żałuję, że do zdjecia nie nałożyłam ich na mokrą bazę, aby pokazać ich potencjał :(


Jedyny produkt do twarzy w tym zestawieniu to prasowany, transparenty puder od Hean - No Colour Fixer (22,90zł). Pozostawia na twarzy lekki blask i niestety kompletnie nic nie fixuje. Po kilkunastu dniach zaczął się coraz gorzej nakładać na pędzel, zaczął się dziwnie kruszyć i grudkować, a potem wytworzyła się na jego powierzchni jakaś dziwna skorupa :(

W poszukiwaniu idealnego, bezbarwnego żelu do utrwalania brwi trafiłam na Max Factor - Brow Styler w kolorze Clear (17,99zł). Niestety jest beznadziejny, kompletnie nie przytrzymuje włosków, nabiera się go minimalna ilość bo stoper prawie wszystko ściąga z giga szczoteczki. Na początku myślałam, że może to przez małą ilość słabo utrwala, jednak po wyjęciu stopera i nałożeniu większej ilości nie robiło to większej różnicy :(




Co do produktów do ust to może zacznę od nieco mniej trwałych formuł na początek. Ciaté London Pump Plum Plumping Gloss w kolorze Honey Dew (82,91zł) to pierwszy gagatek. Firma kompletnie dla mnie nieznana. Błyszczyk nie pachnie jakoś szałowo - zalatuje mi mentolem, a kolor to lekko przeźroczysty czekoladowy budyń z odrobina karmelu, który kompletnie nie jest widoczny na ustach. Nie nakłada się zbytnio wygodnie na usta, mega się lepi, wiec uważajcie w wietrzne dni. Mocno mrowi na ustach, jednak nie zauwazyłam żadnego efektu powiększania ust. Drugi błyszczyk to Dior Addict Lacquer Stick w kolorze nr 577 Lazy (120,40zł). Za tą cenę rzeczywiście dostajemy bardzo elegancko wyglądający produkt. Zapach jest delikatny, ale przy tym lekko słodkawy i owocowy. Rozprowadza się bardzo płynnie i gładko. Jest bardzo kremowa i o dziwo ma bardzo dobre krycie jeśli przejedziemy pomadką kilkukrotnie po ustach. Sam kolor to cukierkowy róż, za którym nie przepadam zazwyczaj, ale ten jakoś mi pasuje, dodaje świeżości i dziewczęcego uroku. Nie jest jakiś mega trwały, ale bez problemu  można go dołożyć po posiłku. 





Kolejne dwa produkty do ust to już standardowe pomadki w sztyfcie, jedna matowa a druga kremowa. Pierwsza to Lancome L'Absolu Rouge Drama Matte w kolorze Nr 274 - Sensualité (115,50zł). Pomadki tej marki mają coś w sobie, jestem nimi zauroczona, ich prostotą, elegancją i tym jak ekskluzywnie wyglądają :) Zapach jest cudowny, rześki i perfumowy. Sam kolor to nieco ciemniejszy, zgaszony róż z odrobiną ciepłego tonu. Krycie powala, rozprowadza się gładko i pozostawia usta idealnie matowe, a przy tym nie przesusza ich. Niestety transferuje się, natomiast gdy się zjada robi to bardzo naturalnie i bez problemu można ją dołożyć w ciągu dnia. Kolejna szminka to lekko koralowa, kremowa pomadka z odrobiną brązu od Nude by Nature Moisture Shine Lipstick w kolorze Nr 03 Dusty Rose (69,30zł). Krycie jest bardzo dobre i o dziwo trochę tępawo rozprowadza się na ustach. Mam wrażenie jakby była lekko lateksowa :) Trochę się klei, wiec trzeba uważać, ale przy tym dobrze się trzyma i wygląda mega naturalnie.



Ostatni sierpniowy zakup to kolejna płynna, matowa pomadka od Fenty Beauty - Stunna Lip Paint Longwear Fluid Lip Color w odcieniu Uncensored (81.60zł). Przepiękna, głęboka i lekko zimna czerwień. Krycie nie ziemskie, kolor bardzo równie i płynnie nakłada się na usta. Uczucie jakby się malowało wodą :) Nie noszę czerwieni na co dzień i mam ich tylko kilka w swoich zbiorach, ale jak przychodzi impreza rodzinna lub randka z mężem to bardzo lubię wtedy nałożyć taki kolor. Trzeba nią zawsze wstrząsnąć przed użyciem, zapach jest lekko sztuczny, ale to nic odpychającego :)

Teraz przyszła kolej na zakupy z Września:



Taaak... tu już się coś więcej dzieje jeśli chodzi o ilość :) Dotarło do mnie moje zamówienie zza wielkiej wody z ColourPop :) I tak, wiem że kupiłam kolejne dwie paletki od Pat McGrath, gdzie ostatnio TUTAJ zarzekałam się, że już więcej nie kupie :) Jest tu także znacząco wiecej produktów do twarzy w porównaniu do poprzedniego  miesiąca.

Zacznę standardowo od oczu, a jak oczy to i baza pod cienie. Tym razem postanowiłam sobie sprawić osławioną z Urban Decay Eyeshadow Primer Potion w wersji Original (89,90zł). Nie otwierałam jej jeszcze, bo jest ważna tylko 6 miesięcy i żal by mi było ją wyrzucić kiedy mam jeszcze otwartą inną zużytą dopiero w połowie :(





Przejdźmy do cieni do powiek. Tak, znów to zrobiłam i kupiłam nie jedna a dwie palety z cieniami od Pat McGrath, na szczęście tym razem zapłaciłam dużo mniej niż ostatnio, bo przesyłkę i cło opłaciłam od razu. Trafiła mi się zniżka 30% więc mnie podkusiło :) Pierwsza paleta to Mothership I - Subliminal Palette (350zł) i jest trochę chłodna jednak z dziennymi odcieniami wewnątrz, plus mega królewski, niebieski cień który przykuwa od razu wzrok po otwarciu opakowania :) Druga to typowa nudna paleta z brązami MTHRSHP Subliminal Platinum Bronze Palette (182zł). Doliczono mi dodatkowo 122,36zł jako opłaty i podatki celne i w sumie całe zamówienie wyszło mi 654,36zł. Jednak chyba już więcej ich nie kupie, no są za drogie, stanowczo! Są piękne, ciężkie, ekskluzywne, cienie są duże i mają unikatowe kolory, ale ta cena jednak jest mocno wygórowana :(


Ta paleta to najczęściej używana paleta z cieniami we wrześniu. Była ze mną na dwóch wyjazdach i sprawiła się rewelacyjnie, mowa oczywiście o Dose of Colors Desi & Katy Friendcation Eyeshadow Palette (38,50 EUR). Zamówiłam ją z Beauty Bay, bo była na nią fajna promka, w regularnej cenie kosztuje prawie 55 EUR. Ma śliczne błyski i idealne dzienne maty, które spasują każdej karnacji. Recenzja oczywiście będzie, ale już teraz mogę Wam szczerze ją polecić :)


Kolejna paletka też mega nudna, same brązy i kilka błysków także w stonowanych kolorach. Mowa o ColourPop - Going Coconuts (8,40 USD). Wielkościowo jest malutka, ale podobnie jak opisana wyżej paleta była ze mną cały wrzesień i szczerze to jak mam zrobić sobie nudny makijaż to sięgam odruchowo po nią. Jeśli macie możliwość ją jeszcze gdzieś dorwać to polecam, ja kupiłam TUTAJ na amerykańskiej stronie sklepu i na szczęście ominęło mnie cło :)




Ostatnie produkty do oczu to zestaw 8 sypkich cieni marki Clare Blanc z kolekcji Care About You w wersji Nude (159,92zł). Znajdujemy tam zarówno cienie matowe jak i błyszczące. Podkusiły mnie pozytywne recenzje i zachwyty nad produktami tej marki i jak na razie nie wiem co o niej sądzić. Wkurza mnie, że wszystko mi się sypie wokoło. Ogólnie to jest zrozumiałe przy błyskach bo je się nakłada raczej jako akcent, jednak już maty w wersji sypkiej mnie bardzo drażnią :( Może Wy macie jakieś sposoby na taką formę cienia matowego, jak sobie radzicie przy nakładaniu? Dodatkowo słoiczki są bardzo małe i mega niewygodnie wydobywa się z nich cienie :(

Pora na petardę w kategorii produktów do brwi. My Secret, Wow! Eyebrow Shaping and Fixing Gel (14,99zł). Wybaczam mu, że nabiera się go o wiele za dużo, wybaczam też to mega brudzenie i dłuższe zasychanie bo jak już zaschnie - o mamo! To mój zdecydowany faworyt jeśli chodzi o żele utrwalające do brwi. Utrzymuje nawet długie i niesforne włoski w górze. Ma konsystencje przeźroczystego żelu o dziwnym zapachu :) Trzeba go dobrze odsączyć o szyjkę opakowania bo nabiera się go zdecydowanie za dużo aplikatorem. Najgorsze jest w nim to, że ciągle wszędzie jest wykupiony :(


Pora na coś do twarzy, na początek coś z marki Missha M Signature Real Complete BB Krem w odcieniu Nr 13 Light Milky Beige (104, 90zł). Ma fajny jaśniutki, lekko oliwkowy kolor i potrzeba go bardzo niewiele, aby pokryć całą twarz. Krycie ma bardzo dobre i bez problemu wyrównuje koloryt skóry. Co mnie najbardziej zaskoczyło, to to, że w końcu znalazłam podkład który jest dla mnie za jasny :) Zapach jest delikatny, świeży i lekko perfumowany. Mi najlepiej nakłada się go rękoma.



Kolejne produkty do twarzy to dwa bronzery, niestety bardziej nadają się na lato do ocieplania i podkreślania opalenizny - przynajmniej u mnie, bo wychodzą mega cieplutko na mojej buzi. Pierwszy to My Secret Tropical Kiss Face'N'Body Bronzing Duo Powder (19,99zł), jest to wypiekany puder brązujący do twarzy i ciała. Pozostawia połysk w  miejscu w jakim się go nałoży i sądząc po kolorze w opakowaniu myślałam, że bedzie bardziej w chłodnych tonach, natomiast u mnie na twarzy wpada lekko w ciepłe tony. Kolejny bronzer to Lumene Nordic Chic Sun-kissed Bronzer (35,60zł). Niestety sugerowałam się zdjęciem w necie i tam wydawał mi się chłodniejszy, na mojej cerze niestety wypada dość ciepło, a ja nie lubię swojej twarzy w takich kolorach. Pomijam fakt, ze gdyby nie kolor to jest serio super, ogromy, pięknie wykonany a do tego ślicznie pachnie :) Nie jest to matowy bronzer bo zawiera dużo mikro holo drobinek, ale nie widać ich bardzo na twarzy.



Ostatnie produkty do twarzy to dwa rozświetlacze marki PolourPop Super Shock Highlighter (5,60 USD). Oba mają niby zbitą konsystencje, ale pod palcami robią się kremowe i zimne. Można też w nich zatopić palucha jak przyciśnie się zbyt mocno. Pierwszy z nich to Stole the Show, jest chłodniejszy o jasnym, perłowym blasku i ma zatopione w sobie drobinki różowe, srebrne i złote, które niestety widać na twarzy. Drugi to Lunch Money jest bardziej szampański w swojej kolorystyce i nie ma żadnych drobinek przez co podoba mi się o wiele bardziej. Na twarzy prezentuje się ślicznie, tworzy jednolita taflę, ale nie nakładam go na przypudrowaną twarz, gdyż o wiele lepiej wygląda na samym podkładzie.



Ostatnia kategoria makijażowa to produkty do ust. Zaczynam od dwóch błyszczyków w podobnych odcieniach. Pierwszy to ColourPop Ultra Glossy Lip w kolorze Flying Horses (4,90USD). To co go wyróżnia to na bank aplikator, który nie jest taki jak w innych błyszczykach, bo mamy tutaj pędzelek :) Ja stanowczo jednak wole standardowe aplikatory, ten jakiś taki i wiotki i nie równo nakłada produkt. Co do zapachu to jest on lekko słodkawy i budyniowy. Kolor w opakowaniu to taki brudny, zgaszony bordo. Na ustach wygląda bardzo naturalnie i lekko przyciemnia mój naturalny kolor ust, nie klei się, jednak bardziej zachowuje się na wargach jak olejek niż błyszczyk. Drugi to Dose of Colors Lip Gloss w kolorze Messy Bun (11,90EUR). Jest nieco jaśniejszy i dużo gęściejszy od poprzednika. Nie klei się i mocno kryje. Zapach jest słabo wyczuwalny ale raczej chemiczny. Nakłada się bardzo równo i ja jestem zakochana :)


Kolejne dwa produkty do ust z ColourPop to zestaw Winger Takes All (8,40USD). W skład zestawu wchodzi matowa pomadka z serii Ultra Blotted Lip w kolorze Ringleader oraz błyszczyk z serii Ultra Glossy Lip w odcieniu Managerie. Pierwszy produkt to gesty i zbity mus, który już przy pierwszym pociągnięciu zostawia piękny i równy kolor średniego, lekko zgaszonego, aczkolwiek intensywnego różu na ustach. Wysusza mocno usta po całym dniu i pachnie niestety chemicznie. Błyszczyk można spokojnie nakładać na pomadkę co przeciwdziałam nadmiernemu wyschnięciu ust pod koniec dnia. Kompletnie nie zmienia koloru pomadki, a dodaje jej mega błysku i mikro iskierek złota i różu w słońcu. Na szczęście nie jest to żaden chamski brokat, wygląda jak bardzo drobny piasek. Zapach ma bardzo słodki, trochę karmelowy. Aplikator jest w formie pędzelka i trochę się brudzi przy nakładaniu na pomadkę. Sam błyszczyk jest średnio gesty w kolorze jasnej, rozbielonej brzoskwini ze żółtoróżowym piaskiem zatopionym wewnątrz. Nałożony sam na usta praktycznie nie daje żadnego koloru. W połączeniu z pomadka płynną z zestawu znacząco wpływa na jej trwałość, natomiast w dalszym ciągu zjadanie się produktów jest bardzo ładne i równe, nic się nie odcina a jedynie powoli blednie od środka ust w kierunku zewnętrznych krawędzi.


Na koniec coś mega wysuszającego usta, mowa o wychwalanych pomadkach od Loreal z serii Signature (34,99zł). Pomadki mają specyficzny i lekko chemiczny zapach, a przy tym bardzo wodnistą formułę. Podczas aplikacji ma się wrażenie, jakby nakładało się wodę i na początku nie czuć jej kompletnie na ustach, jednak z biegiem czasu bo kilku godzinach da się odczuć już przesuszenie i lekkie ściągniecie. Nie smużą i kolor jest bardzo równo nałożony. Wbijają się pigmentem w usta i nawet po tym jak zetrą się z ust to nadal widać idealny kontur i zmieniony pigment na skórze warg. Schodzą bardzo ładnie i delikatnie, nawet ten ciemniejszy kolor. Jak już o kolorach mowa to ja mam dwa odcienie. Pierwszy to Nr 105 I Rule, czyli idealny dzienny, chłodny i lekko zgaszony róż. Nie wychodzi trupio na ustach jak to mają często w zwyczaju takie kolory. Drugi to Nr 114 I Represent, który w opakowaniu wygada jak malinowa czerwień, natomiast na ustach to bardziej fuksjowy róż. Obie się transferują, wiec trzeba mieć to na uwadze przy dawaniu komuś buziaków :)

To już wszystko jeśli chodzi o zaległe dwa miesiące :) Macie coś z tych rzeczy? Może na coś się skusicie? Dajcie znać w komentarzach :)

Ściskam Was ciepło!

Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger