Hej,
Nie mogę uwierzyć w to, że moje zakupowe posty to są chyba coraz dłuższe :)
Mam poślizg 3 miesięczny w zakupach - wybaczcie, ale chyba życiowo nie mogę
się ogarnąć ostatnio! Obiecałam sobie, że blog ma być dla mnie odskocznią i
możliwością podzielenia się z innymi tym co lubię i co sprawia mi radość, więc
póki swojej "kuwety" nie ogarnę to niestety posty będą pojawiać się kiedy w
końcu w zabieganym świecie znajdę dla siebie minutkę relaksu :) Dziś w końcu
nowości sierpniowe i wrzesniowe, jak zwykle nie potrafiłam się powstrzymać i
uzbierało się tego trochę :)
Na początek zakupy Sierpniowe:
Zaczniemy w miarę skromnie jak na mnie, czyli bez większych szaleństw.
Umiarkowana liczba palet i szminek, coś do twarzy i tyle - dziwne prawda?
Spokojnie rozkręcę się w kolejnych miesiącach :) Mam też wrażenie, że sam
Sierpień nie obfitował jakoś w duże promki i nowości co by mnie aż tak kusiło
:(
Zacznę od oczu, a jak oczy to i palety cieni. Na pierwszy ogień wskakuje
Anastasia Beverly Hills - Carli Bybel Eye Shadow Palette (215,20zł).
Trochę wahałam się z jej zakupem, bo niestety w necie mnóstwo mieszanych
opinii, zarówno w filmach jak i na blogach. Mi kolorystyka bardzo się podoba -
no może za wyjątkiem dwóch szarawych błysków, ale do przeżycia :) Co ja o niej
myślę? Musicie poczekać na recenzję :)
Przy kolejnych nowościach z cieniami powiem od razu, że miłości nie ma. Mowa o
Fenty Beauty - Snap Shadows (87,20zł). Kupiłam dwie paletki, bo
stwierdziłam, że akurat te dwie konkretnie mają idealne kolory na dzień i ze
względu na mały rozmiar sprawdzą się idealnie na wyjazd. Co mi się w nich nie
spodobało? Też będzie w osobnej recenzji. Dodam tylko, że zastosowano tu mega
fajny patent, że paletki można złączyć ze sobą pleckami, co jest mega wygodne.
Ja mam dwie wersje kolorystyczne. Nr 1 - True Neutrals, czyli świetne
dzienne zestawienie typowych neutralnych brązów i delikatnych błysków.
Nr 3 - Deep Neutrals, to ciemniejsza wersja, która zawiera kolory
idealne do przyciemniania makijażu.
Pozostając w tematyce oczu, zaopatrzyłam się w 3 nowe, sypkie pigmenty od
Kobo - Loose Pigment (19,99zł). Pierwszy kolorek to
Nr 609 - Crystal, czyli idealny ślubniak na całą powiekę. Nałożony na
mokrą bazę, daje idealny błysk jasnego złotka. Pięknie łapie światło i warto
podkreślić, że nie ma tu żadnych drobinek, czysta tafla :)
Nr 607 - Ruby with Blue Sparks, jak sama nazwa głosi to ciepła
różowoczerwona podstawa z milionem iskrzących niebieskich i fioletowych
drobinek. Jeśli użyjemy dobrej klejącej bazy to o dziwo w ciągu dnia się nie
osypują :) Ostatni kolorek to Nr 604 - Cooper Crystal, czyli baza z
żółtego złotka plus rdzaworudawe iskierki. Żałuję, że do zdjecia nie nałożyłam
ich na mokrą bazę, aby pokazać ich potencjał :(
Jedyny produkt do twarzy w tym zestawieniu to prasowany, transparenty puder od
Hean - No Colour Fixer (22,90zł). Pozostawia na twarzy lekki blask i
niestety kompletnie nic nie fixuje. Po kilkunastu dniach zaczął się coraz
gorzej nakładać na pędzel, zaczął się dziwnie kruszyć i grudkować, a potem
wytworzyła się na jego powierzchni jakaś dziwna skorupa :(
W poszukiwaniu idealnego, bezbarwnego żelu do utrwalania brwi trafiłam na
Max Factor - Brow Styler w kolorze Clear (17,99zł). Niestety
jest beznadziejny, kompletnie nie przytrzymuje włosków, nabiera się go
minimalna ilość bo stoper prawie wszystko ściąga z giga szczoteczki. Na
początku myślałam, że może to przez małą ilość słabo utrwala, jednak po
wyjęciu stopera i nałożeniu większej ilości nie robiło to większej różnicy
:(
Co do produktów do ust to może zacznę od nieco mniej trwałych formuł na
początek. Ciaté London Pump Plum Plumping Gloss w kolorze
Honey Dew (82,91zł) to pierwszy gagatek. Firma kompletnie dla mnie
nieznana. Błyszczyk nie pachnie jakoś szałowo - zalatuje mi mentolem, a kolor
to lekko przeźroczysty czekoladowy budyń z odrobina karmelu, który kompletnie
nie jest widoczny na ustach. Nie nakłada się zbytnio wygodnie na usta, mega
się lepi, wiec uważajcie w wietrzne dni. Mocno mrowi na ustach, jednak nie
zauwazyłam żadnego efektu powiększania ust. Drugi błyszczyk to
Dior Addict Lacquer Stick w kolorze nr 577 Lazy (120,40zł). Za
tą cenę rzeczywiście dostajemy bardzo elegancko wyglądający produkt. Zapach
jest delikatny, ale przy tym lekko słodkawy i owocowy. Rozprowadza się bardzo
płynnie i gładko. Jest bardzo kremowa i o dziwo ma bardzo dobre krycie jeśli
przejedziemy pomadką kilkukrotnie po ustach. Sam kolor to cukierkowy róż, za
którym nie przepadam zazwyczaj, ale ten jakoś mi pasuje, dodaje świeżości i
dziewczęcego uroku. Nie jest jakiś mega trwały, ale bez problemu można
go dołożyć po posiłku.
Kolejne dwa produkty do ust to już standardowe pomadki w sztyfcie, jedna
matowa a druga kremowa. Pierwsza to
Lancome L'Absolu Rouge Drama Matte w kolorze
Nr 274 - Sensualité (115,50zł). Pomadki tej marki mają coś w sobie,
jestem nimi zauroczona, ich prostotą, elegancją i tym jak ekskluzywnie
wyglądają :) Zapach jest cudowny, rześki i perfumowy. Sam kolor to nieco
ciemniejszy, zgaszony róż z odrobiną ciepłego tonu. Krycie powala, rozprowadza
się gładko i pozostawia usta idealnie matowe, a przy tym nie przesusza ich.
Niestety transferuje się, natomiast gdy się zjada robi to bardzo naturalnie i
bez problemu można ją dołożyć w ciągu dnia. Kolejna szminka to lekko koralowa,
kremowa pomadka z odrobiną brązu od
Nude by Nature Moisture Shine Lipstick w kolorze
Nr 03 Dusty Rose (69,30zł). Krycie jest bardzo dobre i o dziwo trochę
tępawo rozprowadza się na ustach. Mam wrażenie jakby była lekko lateksowa :)
Trochę się klei, wiec trzeba uważać, ale przy tym dobrze się trzyma i wygląda
mega naturalnie.
Ostatni sierpniowy zakup to kolejna płynna, matowa pomadka od
Fenty Beauty - Stunna Lip Paint Longwear Fluid Lip Color w odcieniu
Uncensored (81.60zł). Przepiękna, głęboka i lekko zimna czerwień.
Krycie nie ziemskie, kolor bardzo równie i płynnie nakłada się na usta.
Uczucie jakby się malowało wodą :) Nie noszę czerwieni na co dzień i mam ich
tylko kilka w swoich zbiorach, ale jak przychodzi impreza rodzinna lub randka
z mężem to bardzo lubię wtedy nałożyć taki kolor. Trzeba nią zawsze wstrząsnąć
przed użyciem, zapach jest lekko sztuczny, ale to nic odpychającego :)
Teraz przyszła kolej na zakupy z Września:
Taaak... tu już się coś więcej dzieje jeśli chodzi o ilość :) Dotarło do mnie
moje zamówienie zza wielkiej wody z ColourPop :) I tak, wiem że kupiłam
kolejne dwie paletki od Pat McGrath, gdzie ostatnio
TUTAJ
zarzekałam się, że już więcej nie kupie :) Jest tu także znacząco wiecej
produktów do twarzy w porównaniu do poprzedniego miesiąca.
Zacznę standardowo od oczu, a jak oczy to i baza pod cienie. Tym razem
postanowiłam sobie sprawić osławioną z
Urban Decay Eyeshadow Primer Potion w wersji Original (89,90zł).
Nie otwierałam jej jeszcze, bo jest ważna tylko 6 miesięcy i żal by mi było ją
wyrzucić kiedy mam jeszcze otwartą inną zużytą dopiero w połowie :(
Przejdźmy do cieni do powiek. Tak, znów to zrobiłam i kupiłam nie jedna a dwie
palety z cieniami od Pat McGrath, na szczęście tym razem zapłaciłam
dużo mniej niż ostatnio, bo przesyłkę i cło opłaciłam od razu. Trafiła mi się
zniżka 30% więc mnie podkusiło :) Pierwsza paleta to
Mothership I - Subliminal Palette (350zł) i jest trochę chłodna jednak
z dziennymi odcieniami wewnątrz, plus mega królewski, niebieski cień który
przykuwa od razu wzrok po otwarciu opakowania :) Druga to typowa nudna paleta
z brązami MTHRSHP Subliminal Platinum Bronze Palette (182zł). Doliczono
mi dodatkowo 122,36zł jako opłaty i podatki celne i w sumie całe zamówienie
wyszło mi 654,36zł. Jednak chyba już więcej ich nie kupie, no są za drogie,
stanowczo! Są piękne, ciężkie, ekskluzywne, cienie są duże i mają unikatowe
kolory, ale ta cena jednak jest mocno wygórowana :(
Ta paleta to najczęściej używana paleta z cieniami we wrześniu. Była ze mną na
dwóch wyjazdach i sprawiła się rewelacyjnie, mowa oczywiście o
Dose of Colors Desi & Katy Friendcation Eyeshadow Palette (38,50
EUR). Zamówiłam ją z
Beauty Bay, bo była na nią fajna promka, w regularnej cenie kosztuje prawie 55 EUR. Ma
śliczne błyski i idealne dzienne maty, które spasują każdej karnacji. Recenzja
oczywiście będzie, ale już teraz mogę Wam szczerze ją polecić :)
Kolejna paletka też mega nudna, same brązy i kilka błysków także w stonowanych
kolorach. Mowa o ColourPop - Going Coconuts (8,40 USD). Wielkościowo
jest malutka, ale podobnie jak opisana wyżej paleta była ze mną cały wrzesień
i szczerze to jak mam zrobić sobie nudny makijaż to sięgam odruchowo po nią.
Jeśli macie możliwość ją jeszcze gdzieś dorwać to polecam, ja kupiłam
TUTAJ
na amerykańskiej stronie sklepu i na szczęście ominęło mnie cło :)
Ostatnie produkty do oczu to zestaw 8 sypkich cieni marki Clare Blanc z
kolekcji Care About You w wersji Nude (159,92zł). Znajdujemy tam
zarówno cienie matowe jak i błyszczące. Podkusiły mnie pozytywne recenzje i
zachwyty nad produktami tej marki i jak na razie nie wiem co o niej sądzić.
Wkurza mnie, że wszystko mi się sypie wokoło. Ogólnie to jest zrozumiałe przy
błyskach bo je się nakłada raczej jako akcent, jednak już maty w wersji
sypkiej mnie bardzo drażnią :( Może Wy macie jakieś sposoby na taką formę
cienia matowego, jak sobie radzicie przy nakładaniu? Dodatkowo słoiczki są
bardzo małe i mega niewygodnie wydobywa się z nich cienie :(
Pora na petardę w kategorii produktów do brwi.
My Secret, Wow! Eyebrow Shaping and Fixing Gel (14,99zł). Wybaczam mu,
że nabiera się go o wiele za dużo, wybaczam też to mega brudzenie i dłuższe
zasychanie bo jak już zaschnie - o mamo! To mój zdecydowany faworyt jeśli
chodzi o żele utrwalające do brwi. Utrzymuje nawet długie i niesforne włoski w
górze. Ma konsystencje przeźroczystego żelu o dziwnym zapachu :) Trzeba go
dobrze odsączyć o szyjkę opakowania bo nabiera się go zdecydowanie za dużo
aplikatorem. Najgorsze jest w nim to, że ciągle wszędzie jest wykupiony :(
Pora na coś do twarzy, na początek coś z marki
Missha M Signature Real Complete BB Krem w odcieniu
Nr 13 Light Milky Beige (104, 90zł). Ma fajny jaśniutki, lekko oliwkowy
kolor i potrzeba go bardzo niewiele, aby pokryć całą twarz. Krycie ma bardzo
dobre i bez problemu wyrównuje koloryt skóry. Co mnie najbardziej zaskoczyło,
to to, że w końcu znalazłam podkład który jest dla mnie za jasny :) Zapach
jest delikatny, świeży i lekko perfumowany. Mi najlepiej nakłada się go
rękoma.
Kolejne produkty do twarzy to dwa bronzery, niestety bardziej nadają się na
lato do ocieplania i podkreślania opalenizny - przynajmniej u mnie, bo
wychodzą mega cieplutko na mojej buzi. Pierwszy to
My Secret Tropical Kiss Face'N'Body Bronzing Duo Powder (19,99zł), jest
to wypiekany puder brązujący do twarzy i ciała. Pozostawia połysk w
miejscu w jakim się go nałoży i sądząc po kolorze w opakowaniu myślałam, że
bedzie bardziej w chłodnych tonach, natomiast u mnie na twarzy wpada lekko w
ciepłe tony. Kolejny bronzer to
Lumene Nordic Chic Sun-kissed Bronzer (35,60zł). Niestety sugerowałam
się zdjęciem w necie i tam wydawał mi się chłodniejszy, na mojej cerze
niestety wypada dość ciepło, a ja nie lubię swojej twarzy w takich kolorach.
Pomijam fakt, ze gdyby nie kolor to jest serio super, ogromy, pięknie wykonany
a do tego ślicznie pachnie :) Nie jest to matowy bronzer bo zawiera dużo mikro
holo drobinek, ale nie widać ich bardzo na twarzy.
Ostatnie produkty do twarzy to dwa rozświetlacze marki
PolourPop Super Shock Highlighter (5,60 USD). Oba mają niby zbitą
konsystencje, ale pod palcami robią się kremowe i zimne. Można też w nich
zatopić palucha jak przyciśnie się zbyt mocno. Pierwszy z nich to
Stole the Show, jest chłodniejszy o jasnym, perłowym blasku i ma
zatopione w sobie drobinki różowe, srebrne i złote, które niestety widać na
twarzy. Drugi to Lunch Money jest bardziej szampański w swojej
kolorystyce i nie ma żadnych drobinek przez co podoba mi się o wiele bardziej.
Na twarzy prezentuje się ślicznie, tworzy jednolita taflę, ale nie nakładam go
na przypudrowaną twarz, gdyż o wiele lepiej wygląda na samym podkładzie.
Ostatnia kategoria makijażowa to produkty do ust. Zaczynam od dwóch
błyszczyków w podobnych odcieniach. Pierwszy to
ColourPop Ultra Glossy Lip w kolorze Flying Horses (4,90USD). To
co go wyróżnia to na bank aplikator, który nie jest taki jak w innych
błyszczykach, bo mamy tutaj pędzelek :) Ja stanowczo jednak wole standardowe
aplikatory, ten jakiś taki i wiotki i nie równo nakłada produkt. Co do zapachu
to jest on lekko słodkawy i budyniowy. Kolor w opakowaniu to taki brudny,
zgaszony bordo. Na ustach wygląda bardzo naturalnie i lekko przyciemnia mój
naturalny kolor ust, nie klei się, jednak bardziej zachowuje się na wargach
jak olejek niż błyszczyk. Drugi to Dose of Colors Lip Gloss w kolorze
Messy Bun (11,90EUR). Jest nieco jaśniejszy i dużo gęściejszy od
poprzednika. Nie klei się i mocno kryje. Zapach jest słabo wyczuwalny ale
raczej chemiczny. Nakłada się bardzo równo i ja jestem zakochana :)
Kolejne dwa produkty do ust z ColourPop to zestaw
Winger Takes All (8,40USD). W skład zestawu wchodzi matowa pomadka z
serii Ultra Blotted Lip w kolorze Ringleader oraz błyszczyk z
serii Ultra Glossy Lip w odcieniu Managerie. Pierwszy produkt to
gesty i zbity mus, który już przy pierwszym pociągnięciu zostawia piękny i
równy kolor średniego, lekko zgaszonego, aczkolwiek intensywnego różu na
ustach. Wysusza mocno usta po całym dniu i pachnie niestety chemicznie.
Błyszczyk można spokojnie nakładać na pomadkę co przeciwdziałam nadmiernemu
wyschnięciu ust pod koniec dnia. Kompletnie nie zmienia koloru pomadki, a
dodaje jej mega błysku i mikro iskierek złota i różu w słońcu. Na szczęście
nie jest to żaden chamski brokat, wygląda jak bardzo drobny piasek. Zapach ma
bardzo słodki, trochę karmelowy. Aplikator jest w formie pędzelka i trochę się
brudzi przy nakładaniu na pomadkę. Sam błyszczyk jest średnio gesty w kolorze
jasnej, rozbielonej brzoskwini ze żółtoróżowym piaskiem zatopionym wewnątrz.
Nałożony sam na usta praktycznie nie daje żadnego koloru. W połączeniu z
pomadka płynną z zestawu znacząco wpływa na jej trwałość, natomiast w dalszym
ciągu zjadanie się produktów jest bardzo ładne i równe, nic się nie odcina a
jedynie powoli blednie od środka ust w kierunku zewnętrznych krawędzi.
Na koniec coś mega wysuszającego usta, mowa o wychwalanych pomadkach od
Loreal z serii Signature (34,99zł). Pomadki mają specyficzny i
lekko chemiczny zapach, a przy tym bardzo wodnistą formułę. Podczas aplikacji
ma się wrażenie, jakby nakładało się wodę i na początku nie czuć jej
kompletnie na ustach, jednak z biegiem czasu bo kilku godzinach da się odczuć
już przesuszenie i lekkie ściągniecie. Nie smużą i kolor jest bardzo równo
nałożony. Wbijają się pigmentem w usta i nawet po tym jak zetrą się z ust to
nadal widać idealny kontur i zmieniony pigment na skórze warg. Schodzą bardzo
ładnie i delikatnie, nawet ten ciemniejszy kolor. Jak już o kolorach mowa to
ja mam dwa odcienie. Pierwszy to Nr 105 I Rule, czyli idealny dzienny,
chłodny i lekko zgaszony róż. Nie wychodzi trupio na ustach jak to mają często
w zwyczaju takie kolory. Drugi to Nr 114 I Represent, który w
opakowaniu wygada jak malinowa czerwień, natomiast na ustach to bardziej
fuksjowy róż. Obie się transferują, wiec trzeba mieć to na uwadze przy dawaniu
komuś buziaków :)
To już wszystko jeśli chodzi o zaległe dwa miesiące :) Macie coś z tych
rzeczy? Może na coś się skusicie? Dajcie znać w komentarzach :)
Ściskam Was ciepło!