Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inglot. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Inglot. Pokaż wszystkie posty

maja 15, 2020

Popłynęłam ~29~

Popłynęłam ~29~
Hej,

Przepraszam za lekkie opóźnienie posta, ale w pracy sajgon :( Kolejny miesiąc kwarantanny mamy już za sobą i powiem Wam, że na mnie nie wpływa to pozytywnie, a szczególnie na zasobność mojego portfela :( W Kwietniu chyba rozbiłam bank i jestem sama na siebie zła momentami, że tak łatwo mnie skusić promocjami i kampanią, że łykam wszystko jak młody pelikan :( No nic damage is done, więc kto ciekawy to zapraszam dalej, na galerie moich kosmetycznych grzechów. 



Czy teraz już po fotach, wiecie na co poszedł majątek? :) Zacznę może od palet, bo tu same śliczności które kupiły mnie po pierwszych fotach w necie. 



Kosmetyki od Charlotte Tilbury są piękne, zarówno kolory jak i opakowania, jednak ich ceny są zaporowe - niestety. Od dawna chciałam mieć jedną z jej palet, czaiłam się długo na "Stars in your eyes palette" - jednak robiłam to tak długo, że teraz już jej nie można nigdzie dostać :( Jak wyszło to cudeńko - Instant Eye Palette - Pillow Talk (60GBP), to też biłam się z myślami czy kupić, ale w końcu stwierdziłam, że chce wiedzieć czy jakoś serio warta jest takiej kwoty? 



Kolejny rozbity bank to NATASHA DENONA - Sunrise Palette (247,2zł). Jak pisałam wcześniej TUTAJ, słyszałam, że w zależności od wielkości palety czy kolorystyki jakość cieni się zmienia. Musiałam sprawdzić czy to prawda, więc prawie zakup usprawiedliwiony :) Bardzo podoba mi się ta ciepła kolorystyka i samo wykonanie opakowania palety :)



Kolejna paleta u mnie, to szybko wyprzedana na stronie Sephora nowość od TOO FACED - Born This Way The Natural Nudes (159,20zł), która zniknęła bardzo szybko jak tylko się pojawiła. Musiałam ją mieć - jest przepiękna, a ja uwielbiam "nudne" palety!



Ostatnia paletka do oczu to zupełnie inna półka cenowa niż te powyżej, natomiast jest tak śliczna, że musiałam ją mieć. Cudnie dobrane błyski i maty i idealnie dziewczęcych kolorach na co dzień. Mówię oczywiście o ColourPop - Blush Crush (14USD). Bardzo lubię jakość cieni tej marki i uważam, że to bardzo dobry stosunek jakości do ceny. Dostajemy świetną jakość za stosunkowo niską cenę i jeszcze nigdy nie naliczono mi cła za zakupy z oficjalnej strony marki, a robiłam u nich zakupy już chyba z 6 razy, a przy okazji paczki dochodzą max w dwa tygodnie.


Pozostając przy oczach, zamówiłam sobie Inglot - Body Art (19,95zł), który jest oficjalnie klej do ozdób do ciała, natomiast na necie wszyscy stosują go jako bazę pod pigmenty i zachwalają, więc postanowiłam wypróbować. Opakowanie jest maleńkie w porównaniu do innych tego typu produktów, ale z drugiej strony stosuje się tego mikro ilość.



Kolejnym produktem do oczu jest cień w płynie od NABLA Denude Collection - Metalglam Metallic Liquid Eyeshadow w kolorze Sideral Shell (39,90zł). Posiadam już jeden kolor i bardzo dobrze mi się z nim pracuje. Pisałam o  nim TUTAJ, cień utrzymuje się cały dzień, meeega błyszczy i nie podrażnia moich oczu ani nie zbiera się w załamaniach powieki - polecam. 




Poszukiwania idealnego pudru, ciąg dalszy, tym razem zamówiłam sobie puder od NABLA Close-up Baking&Setting Powder w kolorze Translucent (67,15zł). Pudru jest całkiem sporo, jeszcze nie otwierałam, bardzo ciekawi mnie jak się spisze.





Kolejny produkt do twarzy to tym razem bronzer marki Physicians Formula - Murumuru Butter Bronzer w kolorze Bronzer (51,99zł). Odcień jest dla mnie idealny, lekko ciepły orzech włoski. W dotyku jest bardzo miękki i maślany, a jeśli ktoś uwielbia kokos to zapach jest bardzo intensywny i naturalny o dziwo. Jak ja nie cierpię kokosów to, aż tak mnie to nie odrzuca. 




Ostatni produkt do twarzy to rozświetlacz "Turbo Hajlajt"(45zł), który powstał we współpracy Glamshopu z MsDoncellitą. Bardzo lubię formułę nowych rozświetlaczy tej firmy, o których pisałam TUTAJ. Sam rozświetlacz jest bardzo mięciutki, w pudełku ciemny, natomiast na ręce jest to mega blask. Co do koloru to jednak u mnie lekko przyciemnia skórę i jest mega złoty na policzkach :( Szczerze to jestem zawiedziona, myślałam, że to będzie szampański kolor, a na twarzy wygląda (przynajmniej u mnie) jak mega złota smuga, nie zależnie od tego jak go aplikuje :(




Teraz pora na pomadki, u mnie nowość od Mac seria "Love me Lipstick". Kupiłam 6 kolorów na promce 25% która była przez kilka dni. Pomadki maja bardzo kremową konsystencję i nie pachną jak standardowe pomadki od Mac, zapach jest ledwo wyczuwalny i  bardziej kwiatowy. Bardzo podobają mi się opakowania, zarówno samo kartonowe pudełeczko jak i pojemnik na pomadkę. Pojemniki są pięknie cieniowane, takie kosmiczne i nowoczesne - są cudne. 


Wszystkie kolorki  na stronie mi się podobały i nie mogłam się zdecydować kompletnie które wybrać, padło ostatecznie na 6 poniżej:

  • Daddy's Girl - delikatny, przybrudzony róż, idealny na dzień
  • Hey, Frenchie! - to dwa tony ciemniejszy herbaciany róż
  • Mon Coeur - to chłodny, wiśniowy odcień różu 
  • Killing Me Softly - to chłodny odcień różu z dużą domieszką śliwki
  • Laissez-Faire - to chłodny odcień beżu i może odrobiny brzoskwini, podobno to odcień który przypomina słynne Pillow Talk od Charlotte Tilbury
  • As If I Care - to truskawkowy róż

To już moje wszystkie Kwietniowe "grzeszki", a jakie są Wasze? Tez daliście się wciągnąć w pochód promocji, czy zachowaliście zimną krew i nie dajecie się zwariować?

Na koniec jeszcze mała przypominajka, iż na Instagramie trwa cały czas moje rozdanie do 16 maja!
Więcej szczegółów pod zdjęciem na profilu :)


Trzymajcie się ciepło i życzę Wam dużo zdrówka!

lipca 16, 2018

Popłynęłam ~14~

Popłynęłam ~14~
Hej,

Uzależnienia ciąg dalszy :) Ostatnio w poście zakupowym pisałam Wam o prezencie ode mnie dla mnie, ciekawe czy zgadniecie co nim było na poniższych zdjęciach. Szczerze mówiąc to ostatni miesiące wyglądają jak jeden wielki dzień dziecka, który nie może się skończyć :) Czym ja sobie zasłużyłam na takie rozpieszczanie :) W tym poście pojawiają się tez pomadki z wyższej półki, na które już mnie dawno ciągnęło - czy aby warte swojej ceny :)





Zgadliście? Haha pewnie nie, bo jest z czego wybierać :) Prezent oczywiście nie był jeden, ale kupiony w jednym sklepie i do tego z tej samej kolekcji - tak to były produkty z Inglota we współpracy z JLo!



Zakochałam się! Kolorystyka jest przepiękna, niby nic odkrywczego, ale sami przyznajcie, że coś w sobie mają te kolory - aż krzyczą weź mnie do domu :) no i wzięłam!  Moim łupem padły 4 cienie do oczu - dwa błyszczce i dwa matowe, a także trzy pigmenty z kolekcji.



Jeśli o cienie chodzi, to już dawno nie kupowałam nic z Inglota (19zł) i ma wrażenie, że formuła została ulepszona - maty są mniej suche, a bardziej masełkowate - choć może to tylko w tej kolekcji? Pierwsze dwa kolory to J303 Deep Amethyst - perłowa śliwka na ciepłej czerwono-brązowej bazie oraz J315 Sienna - cudna, prawdziwa musztarda w macie, lekko wpadająca przy rozcieraniu w pomarańczowe tony, nie miałam jeszcze takiego koloru. Kolejne dwa odcienie to także cudne zestawienie, pierwszy to J331 Bordeaux - ciemny, chłodny brąz z lekkimi fioletowymi podtonami oraz J339 Copper - perłowy, rudawy i miedziany - bajka!


Pigmenty z Inglota uwielbiam od zawsze i mam już kilka w swojej kolekcji. Te z kolekcji JLo (49zł) są przepiękne i jakościowo nie odbiegają od tych w stałej ofercie. Kolorystyka tych które ja wybrałam jest także utrzymana w złoto-fioletowych tonach. Pierwszy J403 Ethereal to cudna mieszanka brudnego różu z fioletem i odrobiną srebra, drugi J405 Celestial to jaśniutka kombinacja lawendy i srebra, a trzecie J406 Cosmic Glow to połączenie złota, miedzi i lekko oliwkowych iskierek. Wszystkie trzy są mega unikatowe i boskie. Pigmenty są grubo zmielone i na pierwszy rzut oka nie można od razu powiedzieć jak będą wyglądały na oku.



Pozostając przy błyskotkach, do mojej kolekcji palet trafiła nowa od Too Faced Chocolate Gold (174,25zł) zakupiona ze zniżką 15%. Ogromnie się wahałam czy muszę ją mieć - moje przyjaciółki to potwierdzą :) Jednak kiedy jedna z nich ją nabyła i zobaczyłam ją potem na oku - szok! Wiedziałam już wtedy że będzie moja! W palecie są same metaliczne cienie i tylko cztery maty, ale w kolorach tak przemyślanych, że można dzięki nim idealnie wyprofilować oko w matach lub zrobić klasyczny dzienny czy wieczorowy makijaż.



Druga paletka to też marka Too Faced tylko tym razem w mniejszym i bardziej dziennym wydaniu.  Natural Eyes (143,20zł) bo to o niej mowa, jeśli chodzi o kolory cieni to niczym szczególny się nie wyróżnia na rynku - ot co neutralne, dzienne kolory dla każdej z nas, jednak jeśli chodzi o ich prezentacje i całe opakowania jest to małe dzieło sztuki :) Wygląd puderniczki i te koronki! Kupiłam ją także na promocji -20% - raczej nie kupuje nic w Sephorze w regularnych cenach, dla mnie to bez sensu, wole poczekać na promkę bo ostatnio są bardzo często :)



Ostatnią paletą cieni którą kupiłam w Czerwcu jest Lime Crime Venus XL Palette (50GBP). Wzdychałam do niej od kiedy pojawiła się na necie - do czego ja w sumie nie wzdychałam :) Robiąc zamówienie dla przyjaciółki z Cult Beauty postanowiłam przestać wzdychać i wrzuciłam ją do koszyka! Kolory są cieplutkie i bardzo przypominają mi mix Modern Renaissance od ABH i Rose Gold od Hudy.



Postanowiłam przetestować cienie z Nabla (32,99zł), padło na błyskotki :) Wiem, że cienie można tez kupować jako wkłady i następnym razem tak zrobię, bo te i tak przełożę do palety magnetycznej - nie cierpię pojedynczych cieni w pudełkach bo mi się potem walają po szufladzie...
Pierwszy cień to Entropy - perłowy w odcieniu taupe, szarawy brąz z domieszką fioletu. Kolejny cień to Mystic - także perłowy, jednak jest to połączcie herbacianego różu z fioletem i brudnym różem.



Ostatnią błyskotką na dziś jaką mam dla Was jest płynny rozświetlacz z Golden Rose Metals Liquid Glow Higlighter nr 03 Warm Gold (14,90zł). Bum! To dopiero blask! Od kiedy go kupiłam ląduje prawie codziennie w moje wewnętrzne kąciki oczu - jest boski!



Jeśli chodzi o pomadki to jak zwykle u mnie wysyp :) Zacznę od szminek Marc Jacobs. Tym razem każda inna i aż trzy :) Pierwsza Enamored Hi-Shine Gloss w kolorze Skin Deep nr 344 (143zł) to przepiękny i nienachalny błyszczyk o lekkim miętowym zapachu i przepięknym kolorze mlecznego kakao - mniam!  Kolejna to pomadka w płynie, nie matowa ale długotrwała Liquid Le Marc w kolorze Truth Or Bare nr 454 (139zł). Zapach jest o wiele przyjemniejszy bo budyniowy, a kolor to piękny różany, zgaszony róż. Ostatnia pomadka to Le Marc w odcieniu Kiss Kiss Bang Bang nr 216 (135zł). To standardowa kremowa szminka o kolorze zbliżonym do poprzednika, jednak w bardziej żywym różu. Zapachu nie wyczuwam - chyba to lepiej niż śmierdzący chemiczny!



Kolejne dwie szminkowe nowości u mnie to także dwie ślicznotki z droższej półki. Pierwsza to osławiona Anastasia Beverly Hills Liquid Lipstick w kolorze Dusty Rose (16,67GBP). Zapach ma obrzydliwy - chemiczny i sztuczny, kolor szczerze mówiąc myślałam, że będzie jaśniejszy, a jest to bardzo chłodny, brudny róż. I powiem Wam, że całkiem nie rozumiałam tego zachwytu dopóki nie nałożyłam jej na usta... ja pierniczę! Przetrwała cały dzień, zjadając się leciutko od środka, jednak bardzo naturalnie - jestem zachwycona! Kolejny zakup to błyszczyk od Urban Decay Hi-Fi Shine Gloss w kolorze Backtalk (99zł). Ma bardzo dziwny, lekko miętowo-ziołowy zapach, a kolor to cudy kakaowy brąz z widocznym różem. Na ustach wygląda genialnie! Chyba coś ostatnio ciągnie mnie do błyszczyków - starzeje się???



Na koniec kolejne dwie pomadki, tym razem obie płynne i o wykończeniu matowym. Jedna to kolejny kolor z serii którą już znam i pokochałam, a druga to totalna nowość :) Zacze od tej już mi znanej, a mowa o marce Kat Von D Everlasting Liquid Lipstick (89zł). Kiedy zobaczyłam wersję płynna koloru Lovecraft u mojej przyjaciółki - wiedziałam, że będzie moja! Kolor jest mieszanką brązu i różu, ale różanego różu w dużej przewadze. Zawsze myślałam, że jeśli kolor tak samo się nazywa w wersji stałej jak i płynnej będzie dokładnie taki sam, a tu niespodzianka! Zapach niestety nie jest zachwycający, ale kolor i trwałość mi go rekompensują! Druga pomadka to dla mnie nowość od Huda Beauty Liquid Matte w osławionym kolorze Bombshell (15GBP). Plus za ładny, perfumowy zapach, natomiast kolor... ech... kiedy ja się nauczę, że nie mam urody typowej vlogerki makijażowej i nie zawsze to co im pasuje, będzie pasować mi :( Nie wyglądam tragicznie, ale to kompletnie nie moja bajka. Odcień jest ciepły, niby nude, ale jak dla mnie za bardzo idący w brąz z domieszką pomarańczu.

A Wy co upolowałyście ostatnio? Małe zakupowe szaleństwa? :)
Ściskam Was ciepło!

Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger