listopada 24, 2018

Skinfood - Yuja Water C Cream

Skinfood - Yuja Water C Cream
Hej,

Dziś mam dla Was pielęgnacyjny wpis, tym razem o kolejnym kremie z mojej jak dotąd ulubionej marki kremów Skinfood - Yuja Water C Cream (58,53zł). Czy to będzie kolejna miłość? Wszystkiego dowiecie się niżej :) Pamiętajcie, że żaden makijaż nie będzie wyglądał dobrze, na niezadbanej skórze twarzy :)


Krem zakupiłam na ebay w kwietniu tego roku i zaczęłam stosować pod koniec maja. Nie będę pisać na ile mi starczył, bo przestałam go używać na twarzy po okołu miesiącu z przerwami, a do końca swojego żywota służył mi jako krem do rąk :(

Kilka szybkich faktów:
  • Pojemność 63ml
  • Ważność ok. 30 miesięcy
  • Cena ok. 50-60zł, natomiast w Sephora - bagatela 105zł
  • Skład: AQUA, BUTYLENE GLYCOL, DIMETHICONE, GLYCERIN, ALCOHOL DENAT., NIACINAMIDE, CITRUS JUNOS FRUIT EXTRACT, OLEA EUROPAEA FRUIT OIL, DIMETHICONOL, ERYTHRITOL, ARGININE, PHYTOSTERYL/BEHENYL/OCTYLDODECYL LAUROYL GLUTAMATE, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYLGLYCERIN, 1,2-HEXANEDIOL, CAMELLIA OLEIFERA SEED OIL, PARFUM, ROSA CANINA FRUIT OIL, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/VP COPOLYMER, MALTODEXTRIN, ZEA MAYS STARCH, CITRUS JUNOS FRUIT OIL, DISODIUM EDTA, MAACKIA FAURIEI STEM EXTRACT, ALOE BARBADENSIS LEAF EXTRACT, ETHYLHEXYL PALMITATE, DIACETYL BOLDINE, BRASSICA OLERACEA ITALICA EXTRACT, POLYGLYCERYL-10 OLEATE, SODIUM ASCORBYL PHOSPHATE, TOCOPHEROL, HYDROGENATED LECITHIN, ASCORBYL TETRAISOPALMITATE, LACTOBACILLUS FERMENT LYSATE FILTRATE, PHENOXYETHANOL, LIMONENE, LINALOOL, CI 19140, CI 15985


Kremik przychodzi mocno zafoliowany bez pudełeczka, a wszystkie napisy są po koreańsku. Zabezpieczenie folią sprawia, że mamy gwarancję, że nikt przed nami go  nie otwierał, jedyną przewagę tutaj może mieć wersja tego samego kremu z Sephory, bo tam możliwe jest, że dostaniemy ulotkę lub naklejkę w języku polskim - inaczej za dużo z opakowania nie wyczytacie :( Natomiast na spodzie słoiczka znajdziemy nadrukowaną date produkcji i ważności.

Samo opakowanie jest zrobione z grubego, dobrej jakości plastiku lub akrylu, który do złudzenia przypomina prawdziwe, barwione szkło, z tą przewagą, że się nie roztłucze gdy uderzy o ziemie - sprawdzone :) Nakrętka jest w kolorze srebrnym i obstawiam, że też z plastiku, albo bardzo cienkiego metalu lub aluminium.



Po otwarciu kremu, w środku znajdziemy plastikową przekładkę, która zabezpiecza drogocenne wnętrze. Im bliżej końca produktu, tym trudniej wydobyć krem ze słoiczka, ja do tego celu stosuję plastikową szpatułkę.

Sam krem, ma półprzeźroczysty kolor, troszkę jak rozpuszczona wazelina :) konsystencja to taka lekko żelowa galaretka, ale ani nie za lejąca ani nie super sztywna. Pod wpływem ciepła palcy i rozcierania robi się coraz bardziej wodnista. Rozprowadza się szybciutko i tak samo szybko wchłania, a przy tym jest mega wydajny, bo wystarczy ziarnko grochu na całą twarz.

Zapach jest cudny! Jak otworzyłam słoiczek pierwszy raz, nie mogłam przestać wąchać tego kremu - to uzależnia! Jest kwaśny, jakby cytryna czy grejpfrut, ale przy tym mega orzeźwiający - uwielbiam!

Skóra po nakremowaniu jest mega nawilżona i delikatna, gładziutka i mięciutka, a do tego jakby rozjaśniona i bardziej promienna. Dodatkowo mam wrażenie, że jest od razu napięta, ale w przyjemny, "odmładzający" sposób :)


Obietnice producenta:
"Krem zatrzymujący w skórze nawilżenie stworzony na bazie ekstraktów i olejków z Yuzu pozwala osiągnąć efekt miękkiej i gładkiej skóry, nie dopuszczając do przesuszenia. Lekka formuła o budyniowej konsystencji nawilża oraz zatrzymuje nawilżenie w skórze przez długi czas. Yuja, w Japonii znana jako yuzu, jest cytrusem uprawianym w Azji. Charakteryzuje się rozmiarem mandarynki o żółto-pomarańczowym kolorze. Podobnie jak cytryna lub limonka, jest wysoce ceniona za jej pachnącą skórkę, olejki eteryczne, nasiona oraz sok. Zawiera 2-3 razy więcej witaminy C niż sama cytryna oraz dużą dawkę flawonoidów. Dzięki temu wykazuje silne działanie antyoksydacyjne i zapobiega przedwczesnemu starzeniu skóry oraz skutecznie zwalcza przebarwienia."

Co ja na to?
  1. Całkowicie zgadzam się z tym iż bardzo dobrze nawilża i to nawilżenie czuć coraz bardziej z dnia na dzień.
  2. Skóra po użyciu jest mięciutka, gładka i rzeczywiści kiedy go używałam to suche skórki z mojej twarzy jakby gdzieś zniknęły
  3. Formuła jest bardzo leciutka i przyjemna w aplikacji na twarz
  4. Co do zapachu jest serio cudny, taki mega cytrusowy i orzeźwiający jak właśnie cytryna lub grejpfrut
  5. Co do usuwania przebarwień to też coś musi być na rzeczy bo zauwazyłam, że szybko blizny po małych wypryskach mi znikały 
  6. Jeśli chodzi o działanie przeciw starzeniu skóry, to jedynie mogę powiedzieć, że podczas używania skóra rzeczywiście była zdrowo napięta, rozświetlona i wyglądała młodziej, jednak za krótko go używałam, żeby móc powiedzieć coś więcej w tym temacie
Czy kupie ponownie? Niestety z bólem serca muszę powiedzieć, że na pewno NIE :( 

Już Wam tłumaczę skąd taka deklaracja skoro pisze o kremie w samych superlatywach? Otóż pierwsze trzy dni stosowania były cudowne, myślałam, że trafiłam w końcu na krem idealny i najlepszy z serii SkinFood - niestety w czwarty dzień mnie wysypało. Pal licho jakby to było kilka krostek, niestety były to bolesne podskórne duże i bolące syfy w okolicy żuchwy - masakra!

Na początku nie byłam pewna czy to sam krem, bo w tym samym czasie zmieniłam też żel do mycia twarzy, więc odstawiłam krem i odczekałam trzy tygodnie, aż podskórne bomby znikną, przy tym cały czas używałam jedynie nowego żelu - pryszcze w końcu zniknęły, więc przeszłam do próby z kremem drugi raz. Tym razem wysypało mnie dopiero po tygodniu - jednak dokładnie tak samo, czyli jedynie okolica żuchwy i tylko podskórne stany zapalne.

To był niestety dowód tego, że krem nie pokochał mojej skóry tak jak ja sam krem :( Jestem wściekła, ogólnie wiem, że jestem uczulona na cytrynę i za duża jej ilość mi szkodzi, ale pomyślałam, że skoro to nie jest cytryna to będzie wszystko ok - niestety :( może to jednak uczulenie na witaminę C, a nie na sam owoc. Według producenta w tym kremie jest 3 razy więcej witaminy C niż w samej cytrynie, więc może tutaj tkwi problem :(

Jeśli tylko nie jesteście uczuleni na cytrusy albo samą witaminę C to musicie mieć ten krem! Serio, jest niesamowity :) Ja resztę kremu zużyłam jako krem do rąk i na dłoniach nie powodował żadnego uczulenia..


>> Szybkim zastępcą został Laneige - New Water Sleeping Mask, dam Wam na bank znać jak potoczyła się nasza znajomość :) <<

Miałyście może okazję używać Yuja Water, albo innego kremu z marki Skinfood? Dajcie koniecznie znać jak Wam się sprawdziły?
Pozdrawiam Was cieplutko! 

listopada 17, 2018

Indianin, ciastko i troche czerni

Indianin, ciastko i troche czerni
Hej!

Mam dziś dla Was mocno jesienną propozycję pazurową :) mnie już całkowicie pochłoną jesienny klimat - sweterki, ciepła herbata i wieczór z książką lub pod kocem przy dobrym serialu, a jak u Was?
Głównymi bohaterami dzisiejszego posta są 3 kolorki od Semilac: nr 097 Indian Rose, nr 162 Creamy Cookie oraz ciemny przystojniak Brown Black nr 077.


Ciepłe i mocno jesienne kolory, prawda? Mi ta kolorystyka od razu kojarzy się z tą pora roku :) Na palcach serdecznych dodatkowo pojawiło się zdobienie w formie koronki, które meeega mi się podoba!


Creamy Cookie nr 162 - Co za cudny nudziakowy kolor, piękny bardzo jasny beż, idealny do zestawień z ciemnymi kolorami, oraz perfekcyjny do ślubnych pazurków oraz oficjalnego lub biurowego mani. Jak na tak jasny kolor ma bardzo dobre krycie, dwie warstwy całkowicie wystarczyły. Ten kolorek powędrował na kciuk oraz serdeczny palec - na tej drugiej lokalizacji posłużył mi jako tło pod ozdobną koronkę.


Brown Black nr 077 - jest prawie czarny, jednak pod światło da się zauważyć jago głęboko czekoladowy odcień - taka mocno gorzka czekolada :) Bardzo dobrze kryje i jeśli nudzi Was zwykła czerń to jest to kolor dla Was. U mnie w tej stylizacji rozgościł się na palcu wskazującym i małym. Nadaje całemu mani lekko mroczny charakter.


Indian Rose nr 097 - to lekko ciepły, ciemniejszy, herbaciany brudny róż. Jeden z moich ulubionych kolorów w gamie tej marki. W zależności od oświetlenia zmienia się on z jasnego pudrowego do ciemniejszego lekko brązowo – różowego odcienia. W moim mani wylądował na środkowym palcu, aby dodać troszkę kobiecego koloru w stylizacji.



Jak Wam się podoba takie zestawienie? Koronka oszukana, bo to naklejka - niestety nie mam tak wprawnej ręki :) Lakiery bardzo dobrze trzymały się przez dwa tygodnie, a ja czułam się super w tej stylizacji. Kolejne mani będzie także w kolorystyce jesiennej, ale już w chłodniejszym wydaniu :)


A u Was co króluje jesienią na pazurkach? Cieplutkie odcienie, a może neonowe kolory odzwierciedlające tęsknotę za latem? Dajcie koniecznie znać :)

Ściskam Was cieplutko!

listopada 12, 2018

Popłynęłam ~18~

Popłynęłam ~18~
Cześć!

I tak oto nadszedł Listopad :) za oknem świeci piękne słono, ale wieczory nie są już tak cieplutkie jak w poprzednim miesiącu. Początek miesiąca oznacza, że przyszła pora na moją makijażową "spowiedź" z grzesznych zakupów ostatniego miesiąca. Jeśli Wasze portfele są na to gotowe, to zapraszam na post :)



Tym razem prawdziwie monotematycznie, palety do oczu zdominowały moje zakupowe szaleństwa w ostatnim miesiącu, a czyja to wina? Oczywiście, że internetu! :) Moje oczy łakną tych cudnych palet, a brak sprzeciwu męża nie ułatwia zakupowej wstrzemięźliwości.


Na pierwszy ogień mam dla Was palety do oczu marki Miyo - Five Points Palette (14,99zł), w trzech odsłonach kolorystycznych. Ostatnio jest mega szał na ich nowe dziecko, które powstało we współpracy z BeautyvTricks, natomiast tamta paleta w ogóle do mnie nie przemawia i nie rozumiem szału na nią :( oczywiście z chęcią bym przygarnęła, bo podobno jakościowo cudna, ale sama nie mam ochoty wydawać na nią kasy :)


Przeglądając ich stronkę, uwagę moich oczu skradły ich małe paletki, składające się z 5 odcieni i to one mnie bardziej skusiły niż wcześniej wspomniana, osławiona współpraca. Pierwsza paleta jest utrzymana w kolorystyce bardzo ciepłej o nazwie Feminine Flame nr 11. Znajdziecie tu trzy maty (beż, jasny ciepły brąz oraz ciepły bordo-brąz) i dwa metaliczne cienie (rudy ceglany oraz ciemna bordo śliwka).


Kolejna paletka o nazwie Very Me nr 08 to zestawienie samych błyszczących cieni, idealnych do położenia na całą ruchomą powiekę. Cudne delikatne kolory (biały, jaśniutki pastelowy róż, jasne złoto, brzoskwiniowo-szampański oraz jasna miedź).


Ostatnia z całej trójki i w chłodnej, fioletowawej kolorystyce jest Old Rose nr 03, to połączenie trzech satynowych odcieni (jasny szampański, platynowy chłodny brąz oraz głęboka śliwka), jednego cudnego matu (brudny różo-fiolet) i jednego ciemnego metalika (ciemny śliwkowy granat).



Kolejna paleta to cienie już dobrze wszystkim znanej Anastasia Beverly Hills - Sultry (46GBP w Polsce 219zł). Nie wiem czemu, ale na angielskim sklepie i w firmowym sklepie marki ta paleta jest droższa od pozostałych, natomiast w Sephora cena jest taka sama jak starszych paletek - ciekawe skąd ta wariacja cenowa? Na samym początku ogromny plus za zmienienie w końcu tych welurowych opakowań na coś mniej brudzącego się! Sama paleta podoba mi się okropnie :) Jak dla mnie to jest idealna paleta na dzień dla osób o bardzo jasnej karnacji jak moja - ja wyrzuciłabym tylko ten róż i szarość, bo mam wrażenie, że wrzucono je tu jako zapychacze :)



Następna paleta to nowość z Glamshop czyli GlamBOX edycja VIII "MISZ MASZ" (179zł). Miałam jej nie zamawiać, bo tak naprawdę czaiłam się na niżej opisane pigmenty, ale jak ją zobaczyłam i te kolory to nie mogłam się powstrzymać :) Nie jest samowystarczalna, bo wśród 20 odcieni nie znajdziecie żadnego matu, ale jeśli ktoś lubuje się w neutralnych paletach to to jest idealny do nich dodatek. Przekrój kolorystyczny jest meeega zacny, ciepłe chłodne, róże, fiolety, pomarańcze, zielenie, niebieskości - masakra!



Kolejny zakup jak już wspomniałam wyżej, to był docelowy powód wizyty w sklepie internetowym Hani :) mianowicie jej najnowszy zestaw prasowanych pigmentów Turbo Glow (120zł). To zestawienie sześciu intensywnych kolorów, które zamiast fruwać w słoiczkach jak przystało na pigmenty z definicji, leżą sobie spokojnie sprasowane w foremkach i czekają aby je zmacać :)



Pierwszy to Vegas Bis, czyli sprasowany brat poprzednika z limitowani wakacyjnej w formie sypkiej. Ciepła baza, a w niej mix fioletu, zieleni i różu. Globalny Glam to mega błyszczące różowe złoto z rudym, różowym i fioletowym błyskiem. Błyskotka to biała baza z milionem zielonych, złotych i różowych refleksów.



Następny to Turbo Mięta, czyli piękna zieleń opalizująca na złoto i seledyn. Kolejny pigment to Modry Połysk, czyli wariacja w temacie koloru niebieskiego. Cudny dżinsowy odcień opalizujący na róż, fiolet i srebro. Ostatni z całej szóstki to Herbarz, bardzo intensywny ciepły rudzielec z milionem złotych iskierek.




Kilka pojedynczych cieni zakupiłam też z marki Nabla bo strasznie spodobały mi się moje pierwsze nabytki cieniowe z tej marki, tym razem kupiłam same wkłady beż pudełeczek. Zamówiłam cztery sztuki samych błyszczących kolorów.



Pierwsze dwa to Snowberry (29zł), czyli ciepły, miedziany róż z tonami pomarańczowo-złotymi i o metalicznym wykończeniu. Sugar (29zł) czyli lekko zgaszony, jasny, brzoskwiniowy róż ze złotymi i szampańskimi drobinkami. 



Kolejny to Sensuelle, czyli delikatny odcień różu o przepięknym złotym połysku, który sam nie daje koloru - on jest stworzony do błyszczenia. Ostatni odcień to Glasswork, czyli świecący fioletowo-różowy połysk na lekko ciepłej, jasnej brązowej bazie, daje bardzo delikatny kolor i mnóstwo drobinek.



Moje dziewczyny ostatnio zrobiły  mi niespodziankę :) wiedziały, że nie wybieram się na promocję w Rossmannie, więc same postanowiły pójść i mi coś upolować! Nie miałam kompletnie pojęcia o tej ich wycieczce oraz o tym co mi sprezentują, jednak muszę przyznać, że dobrze mnie znają :) Pierwszym prezentem były szminki - jakby mogło być inaczej! Dwie nowości od Wibo Magic Pop Glitter Lipstick (26,49zł). Pierwsza w kolorze neutralnym o numerze 01 to lekko beżowy kolor z domieszką różu. Druga to malinowa czerwień nr 03. Same kolory śliczne, niestety ta cała akcja z brokatem nie jest dla mnie, przy stykaniu warg tych drobin pokazuje się tyle, że dominują kolor pomadki, a przy tym rozkładają się nie równo. Niestety ten trend mnie nie zachwyca, zarówno metaliczne jak i brokatowe czy holo pomadki nie są dla mnie :(


Dziewczyny wiedzą, że ciągle poszukuje pudru idealnego i to właśnie puder był kolejnym prezentem! Lovely Mineral Loose Powder (16,59zł) ma piękny, nienachalny zapach, jest dobrze zmielony i to tyle co mogę Wam powiedzieć :) Aktualnie mam otwarte cztery pudry, więc ten idzie na razie czekać na swoja kolej :)



Ostatnią  niespodzianką była nowa paletka od Wibo Rhythm of Freedom (43,99zł). Zazwyczaj nie kupuję palet drogeryjnych, bo albo nic mnie nie zachwyca, albo jakość jest mizerna :( a tu powiem, że jak na razie to jestem na tak, potestujemy to się wtedy wyda ocenę końcową! Jak na pierwszy rzut oka to całkiem idealna paleta na co dzień z małym impaktem koloru po prawej stronie.

A Wy poszalałyście zakupowo w Październiku?
Skusiłyście się na nową Anastasję, a może wydałyście fortunę na promkach w Rossmann?
Dajcie znać :)
Ściskam Was mocno!
Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger