Hej,
Dziś mam dla Was pielęgnacyjny wpis, tym razem o kolejnym kremie z mojej jak dotąd ulubionej marki kremów Skinfood - Yuja Water C Cream (58,53zł). Czy to będzie kolejna miłość? Wszystkiego dowiecie się niżej :) Pamiętajcie, że żaden makijaż nie będzie wyglądał dobrze, na niezadbanej skórze twarzy :)
Krem zakupiłam na ebay w kwietniu tego roku i zaczęłam stosować pod koniec maja. Nie będę pisać na ile mi starczył, bo przestałam go używać na twarzy po okołu miesiącu z przerwami, a do końca swojego żywota służył mi jako krem do rąk :(
Kilka szybkich faktów:
Kremik przychodzi mocno zafoliowany bez pudełeczka, a wszystkie napisy są po koreańsku. Zabezpieczenie folią sprawia, że mamy gwarancję, że nikt przed nami go nie otwierał, jedyną przewagę tutaj może mieć wersja tego samego kremu z Sephory, bo tam możliwe jest, że dostaniemy ulotkę lub naklejkę w języku polskim - inaczej za dużo z opakowania nie wyczytacie :( Natomiast na spodzie słoiczka znajdziemy nadrukowaną date produkcji i ważności.
Samo opakowanie jest zrobione z grubego, dobrej jakości plastiku lub akrylu, który do złudzenia przypomina prawdziwe, barwione szkło, z tą przewagą, że się nie roztłucze gdy uderzy o ziemie - sprawdzone :) Nakrętka jest w kolorze srebrnym i obstawiam, że też z plastiku, albo bardzo cienkiego metalu lub aluminium.
Po otwarciu kremu, w środku znajdziemy plastikową przekładkę, która zabezpiecza drogocenne wnętrze. Im bliżej końca produktu, tym trudniej wydobyć krem ze słoiczka, ja do tego celu stosuję plastikową szpatułkę.
Sam krem, ma półprzeźroczysty kolor, troszkę jak rozpuszczona wazelina :) konsystencja to taka lekko żelowa galaretka, ale ani nie za lejąca ani nie super sztywna. Pod wpływem ciepła palcy i rozcierania robi się coraz bardziej wodnista. Rozprowadza się szybciutko i tak samo szybko wchłania, a przy tym jest mega wydajny, bo wystarczy ziarnko grochu na całą twarz.
Zapach jest cudny! Jak otworzyłam słoiczek pierwszy raz, nie mogłam przestać wąchać tego kremu - to uzależnia! Jest kwaśny, jakby cytryna czy grejpfrut, ale przy tym mega orzeźwiający - uwielbiam!
Skóra po nakremowaniu jest mega nawilżona i delikatna, gładziutka i mięciutka, a do tego jakby rozjaśniona i bardziej promienna. Dodatkowo mam wrażenie, że jest od razu napięta, ale w przyjemny, "odmładzający" sposób :)
Obietnice producenta:
"Krem zatrzymujący w skórze nawilżenie stworzony na bazie ekstraktów i olejków z Yuzu pozwala osiągnąć efekt miękkiej i gładkiej skóry, nie dopuszczając do przesuszenia. Lekka formuła o budyniowej konsystencji nawilża oraz zatrzymuje nawilżenie w skórze przez długi czas. Yuja, w Japonii znana jako yuzu, jest cytrusem uprawianym w Azji. Charakteryzuje się rozmiarem mandarynki o żółto-pomarańczowym kolorze. Podobnie jak cytryna lub limonka, jest wysoce ceniona za jej pachnącą skórkę, olejki eteryczne, nasiona oraz sok. Zawiera 2-3 razy więcej witaminy C niż sama cytryna oraz dużą dawkę flawonoidów. Dzięki temu wykazuje silne działanie antyoksydacyjne i zapobiega przedwczesnemu starzeniu skóry oraz skutecznie zwalcza przebarwienia."
Co ja na to?
Już Wam tłumaczę skąd taka deklaracja skoro pisze o kremie w samych superlatywach? Otóż pierwsze trzy dni stosowania były cudowne, myślałam, że trafiłam w końcu na krem idealny i najlepszy z serii SkinFood - niestety w czwarty dzień mnie wysypało. Pal licho jakby to było kilka krostek, niestety były to bolesne podskórne duże i bolące syfy w okolicy żuchwy - masakra!
Na początku nie byłam pewna czy to sam krem, bo w tym samym czasie zmieniłam też żel do mycia twarzy, więc odstawiłam krem i odczekałam trzy tygodnie, aż podskórne bomby znikną, przy tym cały czas używałam jedynie nowego żelu - pryszcze w końcu zniknęły, więc przeszłam do próby z kremem drugi raz. Tym razem wysypało mnie dopiero po tygodniu - jednak dokładnie tak samo, czyli jedynie okolica żuchwy i tylko podskórne stany zapalne.
To był niestety dowód tego, że krem nie pokochał mojej skóry tak jak ja sam krem :( Jestem wściekła, ogólnie wiem, że jestem uczulona na cytrynę i za duża jej ilość mi szkodzi, ale pomyślałam, że skoro to nie jest cytryna to będzie wszystko ok - niestety :( może to jednak uczulenie na witaminę C, a nie na sam owoc. Według producenta w tym kremie jest 3 razy więcej witaminy C niż w samej cytrynie, więc może tutaj tkwi problem :(
Jeśli tylko nie jesteście uczuleni na cytrusy albo samą witaminę C to musicie mieć ten krem! Serio, jest niesamowity :) Ja resztę kremu zużyłam jako krem do rąk i na dłoniach nie powodował żadnego uczulenia..
Dziś mam dla Was pielęgnacyjny wpis, tym razem o kolejnym kremie z mojej jak dotąd ulubionej marki kremów Skinfood - Yuja Water C Cream (58,53zł). Czy to będzie kolejna miłość? Wszystkiego dowiecie się niżej :) Pamiętajcie, że żaden makijaż nie będzie wyglądał dobrze, na niezadbanej skórze twarzy :)
Krem zakupiłam na ebay w kwietniu tego roku i zaczęłam stosować pod koniec maja. Nie będę pisać na ile mi starczył, bo przestałam go używać na twarzy po okołu miesiącu z przerwami, a do końca swojego żywota służył mi jako krem do rąk :(
Kilka szybkich faktów:
- Pojemność 63ml
- Ważność ok. 30 miesięcy
- Cena ok. 50-60zł, natomiast w Sephora - bagatela 105zł
- Skład: AQUA, BUTYLENE GLYCOL, DIMETHICONE, GLYCERIN, ALCOHOL DENAT., NIACINAMIDE, CITRUS JUNOS FRUIT EXTRACT, OLEA EUROPAEA FRUIT OIL, DIMETHICONOL, ERYTHRITOL, ARGININE, PHYTOSTERYL/BEHENYL/OCTYLDODECYL LAUROYL GLUTAMATE, ACRYLATES/C10-30 ALKYL ACRYLATE CROSSPOLYMER, ETHYLHEXYLGLYCERIN, 1,2-HEXANEDIOL, CAMELLIA OLEIFERA SEED OIL, PARFUM, ROSA CANINA FRUIT OIL, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERIDE, CAPRYLYL GLYCOL, CARBOMER, AMMONIUM ACRYLOYLDIMETHYLTAURATE/VP COPOLYMER, MALTODEXTRIN, ZEA MAYS STARCH, CITRUS JUNOS FRUIT OIL, DISODIUM EDTA, MAACKIA FAURIEI STEM EXTRACT, ALOE BARBADENSIS LEAF EXTRACT, ETHYLHEXYL PALMITATE, DIACETYL BOLDINE, BRASSICA OLERACEA ITALICA EXTRACT, POLYGLYCERYL-10 OLEATE, SODIUM ASCORBYL PHOSPHATE, TOCOPHEROL, HYDROGENATED LECITHIN, ASCORBYL TETRAISOPALMITATE, LACTOBACILLUS FERMENT LYSATE FILTRATE, PHENOXYETHANOL, LIMONENE, LINALOOL, CI 19140, CI 15985
Kremik przychodzi mocno zafoliowany bez pudełeczka, a wszystkie napisy są po koreańsku. Zabezpieczenie folią sprawia, że mamy gwarancję, że nikt przed nami go nie otwierał, jedyną przewagę tutaj może mieć wersja tego samego kremu z Sephory, bo tam możliwe jest, że dostaniemy ulotkę lub naklejkę w języku polskim - inaczej za dużo z opakowania nie wyczytacie :( Natomiast na spodzie słoiczka znajdziemy nadrukowaną date produkcji i ważności.
Samo opakowanie jest zrobione z grubego, dobrej jakości plastiku lub akrylu, który do złudzenia przypomina prawdziwe, barwione szkło, z tą przewagą, że się nie roztłucze gdy uderzy o ziemie - sprawdzone :) Nakrętka jest w kolorze srebrnym i obstawiam, że też z plastiku, albo bardzo cienkiego metalu lub aluminium.
Po otwarciu kremu, w środku znajdziemy plastikową przekładkę, która zabezpiecza drogocenne wnętrze. Im bliżej końca produktu, tym trudniej wydobyć krem ze słoiczka, ja do tego celu stosuję plastikową szpatułkę.
Sam krem, ma półprzeźroczysty kolor, troszkę jak rozpuszczona wazelina :) konsystencja to taka lekko żelowa galaretka, ale ani nie za lejąca ani nie super sztywna. Pod wpływem ciepła palcy i rozcierania robi się coraz bardziej wodnista. Rozprowadza się szybciutko i tak samo szybko wchłania, a przy tym jest mega wydajny, bo wystarczy ziarnko grochu na całą twarz.
Zapach jest cudny! Jak otworzyłam słoiczek pierwszy raz, nie mogłam przestać wąchać tego kremu - to uzależnia! Jest kwaśny, jakby cytryna czy grejpfrut, ale przy tym mega orzeźwiający - uwielbiam!
Skóra po nakremowaniu jest mega nawilżona i delikatna, gładziutka i mięciutka, a do tego jakby rozjaśniona i bardziej promienna. Dodatkowo mam wrażenie, że jest od razu napięta, ale w przyjemny, "odmładzający" sposób :)
Obietnice producenta:
"Krem zatrzymujący w skórze nawilżenie stworzony na bazie ekstraktów i olejków z Yuzu pozwala osiągnąć efekt miękkiej i gładkiej skóry, nie dopuszczając do przesuszenia. Lekka formuła o budyniowej konsystencji nawilża oraz zatrzymuje nawilżenie w skórze przez długi czas. Yuja, w Japonii znana jako yuzu, jest cytrusem uprawianym w Azji. Charakteryzuje się rozmiarem mandarynki o żółto-pomarańczowym kolorze. Podobnie jak cytryna lub limonka, jest wysoce ceniona za jej pachnącą skórkę, olejki eteryczne, nasiona oraz sok. Zawiera 2-3 razy więcej witaminy C niż sama cytryna oraz dużą dawkę flawonoidów. Dzięki temu wykazuje silne działanie antyoksydacyjne i zapobiega przedwczesnemu starzeniu skóry oraz skutecznie zwalcza przebarwienia."
Co ja na to?
- Całkowicie zgadzam się z tym iż bardzo dobrze nawilża i to nawilżenie czuć coraz bardziej z dnia na dzień.
- Skóra po użyciu jest mięciutka, gładka i rzeczywiści kiedy go używałam to suche skórki z mojej twarzy jakby gdzieś zniknęły
- Formuła jest bardzo leciutka i przyjemna w aplikacji na twarz
- Co do zapachu jest serio cudny, taki mega cytrusowy i orzeźwiający jak właśnie cytryna lub grejpfrut
- Co do usuwania przebarwień to też coś musi być na rzeczy bo zauwazyłam, że szybko blizny po małych wypryskach mi znikały
- Jeśli chodzi o działanie przeciw starzeniu skóry, to jedynie mogę powiedzieć, że podczas używania skóra rzeczywiście była zdrowo napięta, rozświetlona i wyglądała młodziej, jednak za krótko go używałam, żeby móc powiedzieć coś więcej w tym temacie
Już Wam tłumaczę skąd taka deklaracja skoro pisze o kremie w samych superlatywach? Otóż pierwsze trzy dni stosowania były cudowne, myślałam, że trafiłam w końcu na krem idealny i najlepszy z serii SkinFood - niestety w czwarty dzień mnie wysypało. Pal licho jakby to było kilka krostek, niestety były to bolesne podskórne duże i bolące syfy w okolicy żuchwy - masakra!
Na początku nie byłam pewna czy to sam krem, bo w tym samym czasie zmieniłam też żel do mycia twarzy, więc odstawiłam krem i odczekałam trzy tygodnie, aż podskórne bomby znikną, przy tym cały czas używałam jedynie nowego żelu - pryszcze w końcu zniknęły, więc przeszłam do próby z kremem drugi raz. Tym razem wysypało mnie dopiero po tygodniu - jednak dokładnie tak samo, czyli jedynie okolica żuchwy i tylko podskórne stany zapalne.
To był niestety dowód tego, że krem nie pokochał mojej skóry tak jak ja sam krem :( Jestem wściekła, ogólnie wiem, że jestem uczulona na cytrynę i za duża jej ilość mi szkodzi, ale pomyślałam, że skoro to nie jest cytryna to będzie wszystko ok - niestety :( może to jednak uczulenie na witaminę C, a nie na sam owoc. Według producenta w tym kremie jest 3 razy więcej witaminy C niż w samej cytrynie, więc może tutaj tkwi problem :(
Jeśli tylko nie jesteście uczuleni na cytrusy albo samą witaminę C to musicie mieć ten krem! Serio, jest niesamowity :) Ja resztę kremu zużyłam jako krem do rąk i na dłoniach nie powodował żadnego uczulenia..
>> Szybkim zastępcą został Laneige - New Water Sleeping Mask, dam Wam na bank znać jak potoczyła się nasza znajomość :) <<
Miałyście może okazję używać Yuja Water, albo innego kremu z marki Skinfood? Dajcie koniecznie znać jak Wam się sprawdziły?
Pozdrawiam Was cieplutko!