Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Clinique. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Clinique. Pokaż wszystkie posty

lutego 14, 2020

Kalendarz adwentowy 2018 - CLINIQUE

Kalendarz adwentowy 2018 - CLINIQUE
Hej,

Obiecałam już dawno ten post, jednak życie odciągnęło mnie od blogowania. Jako, że zdjęcia i tak zrobiłam to postanowiłam posty o kalendarzach z 2018 roku z opóźnieniem, ale jednak napisać po tym jak zauważyłam, że zawartość kalendarzy 2019 była bardzo podobna.



Na pierwszy ogień idzie kalendarz 24 Days of Clinique - kupiłam go na polskiej stronie sklepu TUTAJ ze zniżką 20% za 319,20zł. O dziwo był bardzo lekki, a jednak duży. Zawartość to zarówno flagowe serie z pielęgnacji jak i ich kosmetyki z kolorówki. Opakowanie bardzo mi się podobało, babkami nawiązywało do świąt. Co do okienek to momentami trzeba było uważać przy ich otwieraniu, aby nie naderwać całego opakowania lub innego okienka. Dodatkowo z wyprasek bardzo ciężko wyciągało się produkty co było wkurzające. Samo opakowanie kalendarza przychodzi do nas zafoliowane.


Poniżej znajdziecie zdjęcia wszystkich kosmetyków podzielone na trzy grupy (7,9 i 8 szt)  oraz dzień po dniu, dodałam też coś od siebie jeśli mi się coś nad wyraz spodobało lub nie :) Nie wszystkie produkty zostały już przeze mnie przetestowane, więc z upływem czasu, ten post będzie aktualizowany.

Partia nr 1 - znalazły się tu 3 produkty z pielęgnacji oraz 4 z kolorówki:


  • Chubby Stick Moisturizing Lip Colour Balm w kolorze Super Strawberry (1g) - kalendarz rozpoczyna się od kolorówki w pierwszym okienku, oryginalny produkt na stronie kosztuje 85zł za opakowanie 3gramów. Jest to jeden z  najbardziej znanych produktów do ust tej marki, który zawierający masło shea i mango. Kolor jest bardzo ładny, to taki ciemny bordowy róż, konsystencja przypomina raczej balsam do ust niż jakąś szminkę. Na wargach jest pół przeźroczysty, jednak jeśli ktoś ma słabo napigemntowane usta to stick jest widoczny. Zapach jest okropny, jakby woskowy, a do tego tylko ten kawałeczek co wystaje to całość pomadki, więc strasznie mało.

 
  • Clinique Pep-Start Eye Cream (7ml) - jest to lekki krem rozjaśniający pod oczy, pełne opakowanie kosztuje 99zł za 15mililitrów, więc dostajemy połowę produktu. Opakowanie z kalendarza jak i oryginał mają okrągłą końcówkę. Krem jest lekko kremowego koloru i ma przyjemny dla mnie zapach. Kremik bardzo lekki, szybko się wchłaniał i sprawdzał na dzień pod makijaż. Fajny aplikator nie dozował za dużo produktu na raz więc za to mega plus.


  • Cream Shaper for Eyes w kolorze nr 01 Black Diamond (0.8g) - jest to bardzo miękka czarna kredka do oczu ze srebrnym pyłkiem, który widać pod światło, ale nie jest to chamski brokat czy coś w tym stylu, na oku błysk jest widoczny, szczególnie przy roztarciu kredki - czerń jakby trochę blednie i wyłania się srebrny blask. Oryginalny produkt kosztuje 89zł za 1,2 grama. Kredka jest super czarna i bardzo łatwo się nią pracuje. 


  • Take The Day Off Makeup Remover For Lids, Lashes & Lips (30ml) - to dwufazowy płyn do demakijażu, który idealnie sprawdzi się na wakacje ze względu na swoją wygodną i małą pojemność. Jest genialny do usuwania makijażu, nawet wodoodpornego, a przy tym nie podrażnia oczu. Oryginalny produkt kosztuje 79zł za 125 mililitrów, więc w kalendarzu dostajemy ćwiartkę :)


  • Repairwear Laser Focus Wrinkle Correcting Eye Cream (5ml) - znalazłam go na stronie producenta teraz pod nazwą Repairwear Anti-Gravity Eye Cream. Koszt to 225 zł za 15 mililitrów. Podobno ma wspomagać budowę kolagenu, nawilżać skórę oraz zapobiegać przyszłym jej uszkodzeniom spowodowanym oddziaływaniem środowiska. Kremik bardzo ładnie, choć lekko sztucznie pachnie i wielkość 5ml jest w miarę spora, można przez kilkanaście dni spokojnie go używać i także idealnie wielkość nadaje się na wyjazdy do kosmetyczki. Jest koloru białego, gesty i bardzo treściwy. Na twarzy po zastosowaniu czuć fajne nawilżenie i ujędrnienie.


  • Blushing Blush Powder Blush w kolorze Precious Posy (3.1g) -  to przepiękny odcień różowej brzoskwini ze złotą perłą. W originale ma prostokątny kształt i kosztuje 145zł za 6 gramów. Tu dostajemy połowę produktu i to jak dla mnie w lepszym formacie bo okrągłym. Róż jest dobrze napigmentowany, ale nie można sobie nim zrobić krzywdy - próbowałam :) Pachnie ładnie jak krem Nivea, nie pyli się, a intensywność można dodatkowo budować. 


  • Deluxe Blush Brush - to pełnowymiarowy pędzel do różu i jedyne akcesorium kosmetyczne jakie pojawia się w całym kalendarzu. Na stronie producenta kosztuje, bagatela 115zł. To mój pierwszy pędzel tej marki i powiem Wam, że jak dla mnie wygląda bardzo tandetnie. Róż nakłada się nim wygodnie i sprawdzi się także do rozświetlacza czy konturowania twarzy.



Partia nr 2 - znalazło się tu 7 produktów z pielęgnacji oraz 2 z kolorówki:


  • 7 Day Scrub Cream Rinse-Off Formula (30ml) - to peeling do twarzy z bardzo drobniutkimi ziarenkami, prawie tak drobnymi jak piasek, które delikatnie złuszczają naskórek - coś dla mnie :) Pachnie troszkę chemicznie, ma biały kolor i gęstą konsystencję z miko piaskiem. Oryginał kosztuje 115zł za 100mililitrów. Wielkość jaką dostajemy, spokojnie starczy na kilka tygodni.Mi bardzo fajnie się sprawdzał, nie podrażniał skóry, a przy tym idealnie złuszczał stary naskórek.


  • Moisture Surge 72-Hour Auto-Replenishing Hydrator (7ml) - według producenta to krem do twarzy który szybko się wchłania, nawilża i ma bogatą formulę, dostarcza skórze idealne nawilżenie aż przez 72 godziny, nawet po umyciu twarzy. Oryginalne opakowanie to 135zł za 50 mililitrów. Jak dla mnie, żeby sprawdzić krem do twarzy to taka próbka jest za mała, taka wielkość może być odpowiednia do przetestowania kremu pod oczy, a nie do twarzy - dlatego uważam za lipę te maleńkie wielkości kremów do twarzy które znajdziemy w tym kalendarzu, powinny być przynajmniej 2 razy większe. Kremik o lekko brzoskwiniowym kolorze i średniej gęstości. Pachnie raczej sztucznie i mi przypominał troszkę zapach toffi, ale nie jest to nic odpychającego. wystarczy niewielka ilość, bardzo dobrze się wchłania. Aplikacja sprawia wrażenie, jakby tworzyła się na skórze warstwa czegoś plastikowego, śliskiego - przez co ja momentami miałam wrażenie jakbym nie smarowała swojej skóry - pewnie to sprawka jakiegoś silikonu w składnie. Nawilża i napina skóry zaraz po nałożeniu, ale nie widzę żadnego wypełnienia zmarszczek.


  • All About Eyes (5ml) - to chyba najbardziej znany produkt tej marki pod oczy. Pamiętam, że kiedyś mnie uczulił, zobaczymy jak tym razem. Według producenta to lekki krem pod oczy zmniejszający widoczność opuchnięć, cieni i drobnych linii. Oryginał kosztuje 169zł za 15 mililitrów. Kolor jest lekko brzoskwiniowy, łososiowy w formie żelowej i od razu zaznaczę, że mnie nie uczulił. Szybko się wchłania, a przy tym lekko nawilżał i napinał skórę. Zapach niestety sztuczny, jak przy większości kosmetyków z tego kalendarza. Sprawdził mi się pod makijażem, ale nie robił jakiego wow.



  • Deep Comfort Hand and Cuticle Cream (30ml) - idealna wielkość kremu do rąk akurat do torebki. Uwielbiam takie wielości kremów do rąk, bo pozwalają mi szybko kupić kolejny, na przykład i innym zapachu, a ja kremy do rąk pochłaniam w ciągu roku litrami :) Ten praktycznie nie ma zapachu, a konsystencja jest meeega gesta i wydajna. Potrzeba niewielka ilość aby pokryć obie dłonie. Pięknie je otula i nawilża - jeden z lepszych kremów do rąk jakie używałam. Oryginalny kosztuje 105zł za 75 mililitrów. 


  • Lash Power Mascara Long-Wearing Formula w kolorze nr 01 Black Onyx (2.5ml) - jakoś nie bardzo lubię miniaturki maskar, jakoś mija mi się to z celem. Nie znalazłam już tego tuszu na stronie producenta w aktualnej ofercie, natomiast w necie podobno powinien mieć minimum 12-godzinną wytrzymałość, nie osypuje się i nie rozmazuje za to wydłuża i podkręca rzęsy. Niby jest odporny na pot, zwiększoną wilgotność powietrza oraz łzy, a jego zmywanie jest dziecinie łatwe i można to zrobić palcami. Dla mnie tragedia, na rzęsach go praktycznie nie widać, a domycie go graniczy z cudem. Oryginalna wielkość to 6 mililitrów i kosztowała 100zł.


  • Liquid Facial Soap Mild (15ml) - to pierwszy krok w systemie pielęgnacyjnym 3 Kroki Clinique. Jest to mydło do mycia twarzy w płynie w formie bezbarwnego żelu. Wystarczy niewielka ilość do umycia całej twarzy. Bardzo ładnie się pieni i nie ma żadnego zapachu, dodatkowo bardzo łatwo go spłukać. Niestety po użyciu moja skóra staje się strasznie wysuszona, ściągnięta niesamowicie, a do tego zaczyna się czerwienić i lekko piec :( Oryginalna pojemność to 200 mililitrów za 91zł.


  • Clarifying Lotion Twice A Day Exfoliator (60ml) - to drugi krok w pielęgnacji według marki, czyli złuszczanie. Jest to także największa pojemność ze wszystkich produktów płynnych w kalendarzu. To delikatny płyn, który ma oczyszczać z zanieczyszczeń i łuszczącego się naskórka pozostawiając efekt delikatnej i pełnej blasku skóry. Ja nie zauważyłam tu żadnego działania, a używałam przez dwa tygodnie rano i wieczorem jak zaleca producent. Dodatkowo płyn ma lekko alkoholowy zapach i pozostawia na twarzy uczucie jakby przetarto ją spirytusem lub wodą utlenioną. Oryginalna pojemność to 200 mililitrów za 91zł.


  • Dramatically Different Moisturizing Lotion+ (30ml) - to trzeci i ostatni krok w pielęgnacji według Clinique. Zużyłam ten krem prawie połowie na wyjeździe i przyznam, że jest bardzo treściwy i prawie w ogóle nie chce się wchłaniać - jednak mogło to być spowodowane za dużą ilością jaką nałożyłam, bo przy mikro kropelce tego problemu już nie ma. Jest koloru żółtego i pomimo zapewnień, ze ma być bez zapachu, to jak dla mnie pachnie troszkę chemicznie. Przyznam, że bardzo fajnie nawilżał po dniu spędzonym na słońcu, nadaje się pod makijaż jeżeli użyjecie bardzo niewielkiej ilości :) jest bardzo wydajny, a przy rozsmarowywaniu zamienia się w biały krem. Oryginalne opakowanie na stronie marki kosztuje 109zł za 50 mililitrów.


  • Clinique Pop Matte Lip Colour + Primer w kolorze nr 01 Blushing Pop (2.3g) - to miniaturka matowej pomadki, ale przyznam szczerze, że jak na miniaturkę to całkiem spora. Bardzo kremowa i jak na mat i kompletnie bez zapachu, jednak sam procudent zaznacza, że lekka i kremowa formuła podważa stereotyp tradycyjnej matowej szminki. Niestety to nie mój odcień. Zbyt ciepła tonacja i ceglastobrązowa kolorystyka. Oryginał kosztuje 99zł za 3,9 grama, wiec dostajemy całkiem sporo.



Partia nr 3 - znalazły się tu 6 produktów z pielęgnacji, 1 z kolorówki oraz perfumy:


  • Moisture Surge Intense Skin Fortifying Hydrator (7ml) - to kolejna za mała jak na testy próbka kremu do twarzy. Według producenta to bogaty, beztłuszczowy krem-żel, który natychmiast nawilża skórę poprawiając jej stan nawet na 24 godziny po nałożeniu, nie mam pojęcia czy to prawda bo go nie użyłam tylko podarowałam w prezencie osobie bliskiej z rodziny. Na stronie kosztuje 79zł za opakowanie 30 mililitrów. 


  • Moisture Surge Overnight Mask (7ml)  - to według producenta niewymagająca spłukiwania, beztłuszczowa, kremowa maska na noc. Wielkość jaką dostajemy styknęła mi tydzień używania. Maska ma miłą konsystencję, krem jest biały i gęsty. Bardzo szybko się wchłania, niby nie ma zapachu, ale ja wyczuwałam lekki chemiczny smrodek na twarzy. Buzia była po nim gładka po zastosowaniu, a rano mile sprężysta. Oryginalnie kosztuje 139zł za 100 mililitrów, więc mogli się tutaj przy wielości trochę bardziej postarać.


  • Rinse-Off Foaming Cleanser (15ml) - to krem do demakijażu, który starczy Wam na kilkanaście użyć, bo jest bardzo wydajny. Podczas kontaktu z wodą biały, lekko perłowy i gesty krem zamienia się w pianę i ma dokładnie oczyszczać skórę z makijażu oraz ma pozostawiać ją nawilżoną. Wystarczy niewielka ilość i rzeczywiście fajnie się pieni, jednak co do domywania to mam duże zastrzeżenia - nie polecam :( Oryginał na stronie kosztuje 109zł za 150 mililitrów.


  • Clinique Smart Custom-Repair Serum (7ml) - serum do twarzy znów w maleńkiej pojemności. Powinno się go używać dwa razy dziennie i ma ono naprawiać mikrouszkodzenia skóry niewidocznie dla oka. Przy tak małej ilości ciężko będzie sprawdzić jego działanie, szczególnie gdy samo serum jest bardzo drogie bo aż 439zł za 50 mililitrów. Nie wiem jak Wy, ale jak wydajać taką kasę chciałabym wiedzieć czy to rzeczywiście działa :( Kolor pomarańczowy, lekko przeźroczysty. Szybko się rozsmarowuje i fajnie szybko wchłania w skórę. Zapach lekko sztuczny, ale na szczęście szybko się ulatniał. Przy rozsmarowywaniu ma się dziwne wrażenie jakby masowało się twarz przez lekko cienki, plastikowy lub gumowy materiał - może tak jest jakiś silikon w składnie i dlatego takie dziwne wrażenia :) Po samym użyciu skóra momentalnie jest mocno napięta i uelastyczniona.


  • Clinique Smart Night Custom-Repair Moisturizer (7ml) - następna maleńka pojemność kremu do twarzy na noc. Według producenta ten krem podczas snu ma naprawiać linie i zmarszczki na twarzy, poprawiać wilgoć skóry, przebarwienia oraz zmniejszać spadek jędrności. To także jedne z droższych ich produktów, dlatego tak małe próbki nie sprzyjają chęci zakupu oryginału przez strach wydania pieniędzy na puste obietnice. Na stronie ten krem kosztuje 299zł za 50 mililitrów. Bardzo fajnie napinał i unosił owal twarzy - za to duży plus. Jak damy za dużo to  niestety nie chce się wchłoną przez bardzo długi czas. Po zaaplikowaniu odpowiedniej ilości zostawia lekki błysk i film na twarzy mimo wszystko, natomiast nie jest to nic mega wkurzającego i się nie klei, przez co normalnie można iść spać. Rano skóra jest bardzo dobrze nawilżona. Zapach wstrętny, trochę zalatywał jak klej.


  • Clinique Pop Lip Colour + Primer w kolorze nr 13 Love Pop (3.9g) - dostajemy tutaj pełnowymiarową pomadkę o pięknym malinowym różu ze złotą drobinką (bardzo niewiele widocznej na ustach) i lekkiej kremowej konsystencji. Kolor niw jest w 100% kryjący, ma lekko transparentna formułę. Zapach niestety jest okropny, strasznie chemiczny i jeszcze bardziej wyczuwalny niż przy poprzedniej pomadce. Na stronie producenta kosztuje 99zł.


  • Clinique Pep-Start HydroBlur Moisturizer (7ml) - według producenta to baza/krem pod makijaż, który ma maskować niedoskonałości skórne i kontrolować wydzielanie sebum, a przy tym matowić twarz. Niestety znów maleńka próbeczka. Oryginalnie na stronie marki musimy zapłacić 125zł za 50 mililitrów. Kremik ma lekko różowawą, piankowa i gęstawą konsystencję. Na twarzy bardzo fajnie się go rozprowadza, wystarczy nie duża ilość. Po aplikacji skóra jest jakby lekko matowa, albo ja miałam tylko takie wrażenie :) Fajnie zachowywał się pod makijażem, ja w sumie tylko na dzień go stosowałam. W końcu jakiś kremik bezzapachowy.


  • Aromatics in Black (4ml) - ostatni produkt jaki dostajemy w kalendarzu na Wigilie to woda perfumowana, a raczej jej próbka, którą na początku wzięłam za odżywkę do paznokcji przez to dziwnie wyglądające opakowanie. Jest to bardzo ciężki zapach i kompletnie nie dla mnie. Niby powinno się tam wyczuć śliwkę i grejpfrut, ale ja kompletnie nic nie wyczuwam, zamiast tego nozdrza wypełnia mocny orientalny zapach, ja nie polecam - ale co kto lubi :) Na stronie marki produkt kosztuje 329zł za 50 mililitrów.


Czy kupię ponownie? NIE.
Czy polecam? TAK

Co sądzę o kalendarzu?

Zacznę od tego, że kupiłam kalendarz, aby poznać produkty tej marki (i w tym celu sprawdził się znakomicie) oraz przetestować ich dostępne kremy do twarzy (tu niestety już nie jest tak kolorowo -  warto tu nadmienić, iż jeśli chcecie poznać kremy czy serum do twarzy to niestety mikro próbki z kalendarza Wam tego nie ułatwią, jednak jeśli chodzi o kremy pod oczy to jak  najbardziej polecam bo wielkości są przyzwoite). Bardzo denerwowało mnie samo opakowanie którego okienka ciężko się otwierało, a wyciągnięcie produktów groziło złamaniem paznokci. Widziałam, że w tegorocznej wersji firma postawiła na pudełeczka i uważam, że to jest strzał w dziesiątkę! Co do wartości kosmetyków jakie dostajemy to jest ona ogromna, przeliczyłam ja po cenach ze strony według otrzymanych wielkości i otrzymałam kwotę 1054,22zł za wydane 319zł, wiec ponad 3 krotne przebicie. Oczywiście możecie też kosmetyki wyrwać 20% czasami na stronie, wtedy otrzymujemy kwotę 843,38zł co i tak jest zawrotną suma. Jeśli interesuje Was przekrój produktów marki to serdecznie polecam, jednak jeśli chcecie sobie przetestować tylko kremy do twarzy przed zakupem ich oryginalnych wielkości i tylko to Was interesuje to odradzam. Dodatkowo produkty z roku na rok w kalendarzu powtarzają się w większości, więc nie widzę sensu kupowania kalendarza drugi raz z rzędu. Oczywiście jeśli walnęłam się w obliczeniach to mnie poprawcie.


Na koniec mam dla Was zdjecia makijażu z wykorzystaniem kosmyków kolorowych z kalendarza jako bonus :) Na oczy powędrował róż, tusz oraz czarna kredka, natomiast usta to trzy odsłony różnych pomadek jakie znalazłam w kalendarzu. Dodatkowo zaznaczyłam załamanie powieki bronzerem a kącik wewnętrzny rozświetliłam rozświetlaczem :)
 


Jak Wam się podoba makijaż? Miałyście kalendarze od Clinique, a może polecacie coś innego? 
Ściskam ciepło!

grudnia 17, 2019

Popłynęłam ~20~21~

Popłynęłam ~20~21~
Cześć,

Dawno nie było u mnie postu z nowościami (w sumie to żadnego rodzaju postu), a w ciągu ostatniego roku od grudnia 2018 trochę się tego uzbierało :) Postanowiłam Wam podzielić to na trzy podwójne posty, aby jednak zaprezentować co nowego, makijażowego się u mnie nazbierało. Pierwsza poniżej prezentowana część to zakupy poczynione od Grudnia 2018 do Lutego 2019 oraz od Marca do Kwietnia 2019. Trochę tego się nazbierało przez prawie rok, ale choć posty się nie pojawiały to i tak w miarę na bieżąco starałam się zbierać zakupy i robić im zbiorcze zdjęcia w nadziei, że jednak wrócę do blogowania - i oto jestem!

Zaczniemy od pierwszych trzech miesięcy:




To co pierwsze rzuca się w oczy to tylko 3 pomadki i aż 4 palety - totalnie zaburzona proporcja, która na szczęście zostanie wyrównana w kolejnych miesiącach :) Poczułam, że w mojej toaletce jest stanowczo za mało palet :) Buahah ja to siebie sama potrafię nieźle oszukać.





Zacznę od palet, pierwsza z nich to tęczowe cudo od Morphe "35B Color Burst Artistry" (139zł). Od dawna szukałam czegoś kolorowego, a tutaj do tego tych odcieni jest masa! Szkoda tylko, że kolorki nie są podpisane w palecie tylko na jakiejś przeźroczystej foli, którą łatwo zgubić :(



Kolejna paletka, to chyba moja pierwsza z marki I Heart Revolution "Nudes Palette" (43,99zł). Bardzo spodobała mi się kolorystyka, wiem że wokół tej marki krąży wiele sprzecznych opinii, ja natomiast chciałam się sama przekonać o jakości tych cieni.




Ostatnie dwie paletki od Hudy zakupione w tym okresie to zaspokojenie mojej wciąż wielkiej rządy i niedostatku fioletów oraz czerwieni wśród cieni do powiek. Pierwsza z paletek to "Ruby Obsessions Palette" (25GBP) i wcale tak dużo czerwieni tam nie ma :( Drugie maleństwo to "Amethyst Obsessions Palette" (25GBP) w której zamiast fioletów jest więcej róży... ech cała ja, zamiast pooglądać palety najpierw na żywo to od razu kupuje! Nie zrozumcie mnie źle, palety są piękne i bardzo mi się wizualnie podobają, jednak muszę czasem bardziej z głową podchodzić do zakupów - czy mi się to uda? Ech zobaczycie w kolejnych postach :)




Przyszła kolej na produkty do makijażu twarzy - kupiłam dwa. Pierwszy z nich to rozświetlacz który już od dłuższego czasu chodził za mną, a teraz jest jednym z ulubionych. Przyznam, że nie należy do tanich więc polujcie tylko i wyłącznie na niego przy zniżkach, mowa oczywiście o Lumene, "Shimmering Dusk", rozświetlacz z serum Invisible Illumination (77,39zł). Należy go bardzo niewielka ilość wklepać palcem lub gąbką w nieprzypudrowaną twarz i bum - piękna, jednolita tafla blasku - latem istne szaleństwo w słońcu :)



Kolejnym produktem do twarzy był niesamowicie dobry puder od  Loreal True Match w kolorze transparentnym (29,90zł). To sypki puder o białym odcieniu, jednak nie bieli twarzy. Bardzo dobrze trzyma mat, jednak ma dwa minusy. Pierwszy to jego okropnie zaprojektowane opakowanie! Głęboka dziura zakończona sitkiem, w połowie zużyty puder kompletnie nie chciał się wysypywać z opakowania, musiałam nożyczkami rozciąć materiałowe siteczko i przesypać produkt do innego opakowania. Drugi minus to jego ilość - niby 10g, a uwierzcie znika bardzo szybko :(



Pora na produkty do brwi, pierwszy z nich to automatyczna kredka od Wibo "Feather Brow Creator" w kolorze Soft Brown (15,99zł). Kredka jest średnio twarda, ma przyjemny lekko ciepły odcień oraz nieziemsko cienki i precyzyjny rysik! Uwielbiam, ubolewam tylko, że nie ma innych kolorów - no chyba że są? Poprawcie mnie jeśli się mylę.



Od kiedy nigdzie nie mogę dorwać mojego ulubionego żelu do brwi ze Sleeka to ciągle szukam zamiennika. Mojego ulubieńca musieli wycofać z produkcji bo nawet na stronie producenta już nie widnieje. Nic w podobnym przedziale cenowym nie utrzymuje włosków tak dobrze jak wcześniej wspomniany produkt. Loreal Brow Artist Plumper (19,90zł) w kolorze Transparent próbował ujarzmić moje włoski i powiem Wam, że czasem nawet mu się to udawało, jednak podczas cieplejszych dni lub deszczu przegrywał :( Szczota jest bardzo fajna, malutka, jednak żel szybko z przeźroczystego stawał się brązowy przez zdejmowanie z brwi użytej wcześniej kredki czy też pomady, co niekiedy było wkurzające bo robił prześwity w rysunku brwi.



Nie mogło zabraknąć także mojego ulubionego tuszu do rzęs Maybelline Lash Sensational (14,90zł)! Uwielbiam tą szczoteczkę i straciłam już rachubę które to jest moje opakowanie :) Domywa się okropnie, ale to co robi z moimi rzęsami wynagradza mi całą męczarnie podczas demakijażu.





Na koniec oczywiście to co tygryski lubią najbardziej, czyli produkty do ust :) Poniżej znajdziecie swatche wszystkich trzech kolorów, starałam się w programie do zdjęć oddać jak najbardziej ich prawdziwe kolory.


Pierwsza z góry to NARS Powermatte Lip Pigment w kolorze Give It Up (130zł) to matowa pomadka w płynie, pachnie lekko chemicznie, natomiast na ustach jest leciutka jak woda. Bardzo trwała, łatwo się dokłada, a przy nakładaniu nie powstaje skorupa i pigment równo rozkłada się na ustach. Kolor to intensywna fuksja, ale nie żarówiasta. Druga pomadka to MAKE UP FOR EVER Artist Rouge w odcieniu Bois de rose nr C211 (125zł). Pomadka ma ciężkie i piękne opakowanie, sam kolor też jest śliczny - ciemny brudny róż wpadający w bordo z lekką odrobina brązu. I tu się zalety kończą, niestety pomadka śmierdzi tragicznie jakby farbą malarską lub innymi malarskimi chemikaliami i zapach jest mega intensywny. Na ustach wygląda pięknie po nałożeniu, ale potem żyje własnym życiem i oprócz transferu na wszystko rozlewa się także poza kontur ust :( Trzecia pomadka to SMASHBOX Be Legendary Lipstick w kolorze Back Talk (107zł). Bardzo spodobał mi się w drogerii ten kolor - to taki idealny nudziak, nie za jasny, beżowo-brzoskwiniowy kolor ze złotymi drobinkami, których ja na ustach mało co dostrzegam. O dziwo nie śmierdzi tak jak poprzedniczka o której pisałam TUTAJ

Teraz pora na kolejna porcje zakupów:




Tymi zakupami przywróciłam znaną proporcję mnóstwa szminek - jak na uzależnioną od nich przystało! Możecie też dostrzec, że fascynacja fioletem ciągnie się dalej, podobnie jak poszukiwanie najlepszego pudru :)



Tak, moja fascynacja fioletami nakazała mi zamówić paletkę Makeup Revolution Violet Chocolate (39,90zł):) są tu 4 takie cienie, więcej o niej i  o innych paletach dowiecie się z recenzji :) kolory mi się podobały na pierwszy rzut oka bo oprócz niecodziennych kolorów są tu także zwyklaczki ciepłe i chłodne idealne na co dzień.




Kolejna paleta to pięknotka od Anastasia Beverly Hills "Norvina" (43GBP) zamówiona z Anglii. Bardzo podoba mi się taki układ cieni jak w tej paletce, czyli rzad matów i osobno błysków, dodatkowo to idealna dzienna paleta, bo nie ma tu za dużo ciemnych kolorów.  Miałam mała przygodę z tą paletką. Otóż przyszła do mnie z pokruszonymi wszystkimi błyskami :( na szczęście napisałam do sklepu i bez problemu wysłali mi nową - tym razem doszła cała! A wersję pierwszą otrzymała moja przyjaciółka, która sobie uklepała pokruszone cienie i paletka wygląda jak nowa :)



Kolejna ślicznotka w chłodnej tonacji to paletka od ColourPop "You Had Me At Hello" (99zł). Tu na zdjęciach nie udało mi się uchwycić jaka jest śliczna, ma niesamowite błyski i idealne maty aby podkreślić oko - jest miłość! Dodatkowo oprócz 12 cieni jest tu też duże lusterko więc full pakiet. Minus w cieniach od tej marki jest taki, że są one malutkie w porównaniu do palet np. Zoevy.



Pora na zakupowe produkty do twarzy. Pierwszy z nich to puder marki Paese - puder bambusowy mrożone wino (39,99zł). Jest biały i troszkę bieli, ale jak nie nałożycie za dużo to jest ok, matuje super! Zapach jest przyjemny ale momentami dla mnie za intensywny podczas pudrowania, niestety puder jest bardzo lotny i łatwo można go rozsypać wszędzie kiedy nie będziemy uważać.




Kolejna rzecz to potrójnie wypiekany rozświetlacz do twarzy - I Heart Revolution Glow Hearts Rays of Radiance (31,99zł). Ma ładny szampański kolor, jednak jak dla mnie zbyt sucho wygląda na twarzy, użyłam go kilka razy i poszedł w dobre ręce.



Pora na ulubiony temat , czyli produkty do ust. Na sam początek coś z pielęgnacji Clarins Instant Light Lip Comfort Oil nr 02 w kolorze Raspberry (89zł). Kupiłam go, bo miał bardzo dobre oceny w sieci i był polecany przez znane youtuberki, cena nie mała więc wolałam  poczytać trochę opinii przed zakupem.  Zapach ma cudny, owocowy i bardzo słodki. Na ustach się lepi jak miód, ja nakładam go w niewielkiej ilości na noc i rano moje usta są bardzo ładne, gładkie i odżywione, ale ostatnio nie mam jakiś problemów z suchością ust. Do tej pory zużyłam połowe opakowania przy codziennym stosowaniu na noc - więc całkiem dobra wydajność. Gdy nałożyłam go kiedyś bo wychodziłam na zakupy w ciągu dnia zrobił się dziwny na ustach, w połowie zniknął a w połowie mega wysechł i moje usta ani nie wyglądały ani nie czuły się przez to dobrze. Ogólnie szału nie ma, więc nie wiem skąd te zachwyty w sieci. Za taką kasę podobny efekt dostaniecie po pomadkach ochronnych za 10zł.




Dużo błyszczyków będzie w tym poście, a to dlatego, że na początku roku zaczęłam częściej po nie sięgać, a tym samym więcej ich kupować. Dwa gagatki powyżej to CLINIQUE Splash Lip Gloss + Hydration nr 02 Caramel oraz nr 17 Spritz Pop (79,20zł). Nie mają zapachu, a kolor przy nr 17 jest w miarę kryjący, to taki średni, jasny oraz chłodny róż. Nr 02 to typowy niudziak w beżowej kolorystyce, jest dużo jaśniejszy od drugiego odcienia i na ustach wygląda bardzo naturalnie. Ja oba kolory nakładam w małej ilości. Kleją się na ustach, więc jeśli ktoś tego nie lubi to odradzam. Długo się utrzymują, natomiast jedzenia nie przetrwają.




Kolejne dwa błyszczyk to URBAN DECAY Hi-Fi Shine Gloss w kolorach Naked oraz Rapture (79,20zł). Oba maja charakterystyczny mentolowy zapach, są klejące jak poprzednie oraz lekko mrowią na ustach. Kolory są półtransparentne i bardzo rozmyte, widać niewielką równice w odcieniach na ustach. Naked posiada złote drobinki, ale nie rzucają się one bardzo w oczy. Ja te błyszczyki bardzo lubię :)




Ostatnie dwie ślicznotki to już tradycyjne pomadki od URBAN DECAY z serii VICE, jedna matowa Comfort Matte Backtalk, a druga tradycyjnie kremowa Cream Rapture (84zł). Zapach nie jest mocno wyczuwalny, ale raczej chemiczny jak już. Pigment bardzo mocny w obu. Pierwsza to ciemniejszy brudny róż z domieszką brązu, a druga to ciemniejszy róż wpadający troszkę w bordo. Niestety oba wykończenia mogłyby popracować nad trwałością, bo bardzo łatwo się rozmazują i transferują.

Kto dotarł do końca to gratulację :)
Dajcie znać czy podoba Wam się taki post z zakupami z tego roku. Bo będę mieć dla Was wtedy jeszcze z 2 podobne, będąc szczera nie ograniczałam się w zakupach nawet nie będąc aktywna na blogu :)

Macie może coś z tych rzeczy? Sprawdzają się Wam? A może polecacie inne kolory lub wykończenia? Dajcie koniecznie znać :)

Ściskam ciepło!

Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger