grudnia 28, 2019

Laneige - New Water Sleeping Mask

Laneige - New Water Sleeping Mask
Hej!

Mam dziś dla Was recenzję kremu do twarzy marki  Laneige o nazwie Water Sleeping Mask (80,25zł). Czy się polubiliśmy i ten krem zawładnął moim życiem? Dowiecie się z recenzji poniżej. Natomiast muszę przypomnieć na wstępie, że żaden makijaż nie będzie wyglądał dobrze, na niezadbanej skórze twarzy :)


Krem zakupiłam u mojego ulubionego sprzedawcy z ebay jakoś na początku zeszłego roku 2018. Można go także dostać w Sephora. Zaczęłam go stosować w lipcu 2018, a ostatnie resztki wygrzebałam pod koniec listopada. Przyznam, że nie żałowałam jego ilości, dlatego że w nazwie ma "mask" - więc i głównie na noc stosowałam go jako maskę. Na dzień w niewielkiej ilości pod makijaż i przyznam, że 5 miesięcy to i tak bardzo długo wytrzymał :)

Kilka szybkich faktów:
  • Pojemność 70 ml
  • Ważność ok. 36 miesięcy bez otwierania lub 12 miesięcy od momentu otwarcia
  • Cena ok. 80-130zł
  • Skład: Water, Butylene Glycol, Cyclopentasiloxane, Glycerin, Cyclohexasiloxane, Trehalose, Sodium Hyaluronate, Oenothera Biennis (Evening Primrose) Root Extract, Prunus Armeniaca (Apricot) Fruit Extract, Beta-Glucan, Chenopodium Quinoa Seed Extract, Ascorbyl Glucoside, Magnesium Sulfate, Zinc Sulfate, Manganese Sulfate, Calcium Chloride, Potassium Alginate, Ammonium Acryloyldimethyltaurate/VP Copolymer, Polysorbate 20, Dimethicone, Dimethiconol, Dimethicone/Vinyl Dimethicone Crosspolymer, Propanediol, Ethylhexylglycerin, Stearyl Behenate, Polyglyceryl-3 Methylglucose Distearate, HYDROXYPROPYL BISPALMITAMIDE MEA, Inulin Lauryl Carbamate, Alcohol, 1, 2-Hexanediol, Caprylyl Glycol, Carbomer, Tromethamine, Disodium EDTA, Phenoxyethanol, Fragrance, CI 42090 


Krem przychodzi do nas zafoliowany, w kartonowym pudełeczku. W środku oprócz słoiczka z kremem znajdujemy także dużą ulotkę i plastikową, przeźroczystą szpatułkę/łyżeczkę która ułatwia nam wydobywanie kremu i jest bardziej higieniczna niż wkładanie do kremu paluchów :)

Samo opakowanie kremu jest duże, ale poręczne. Wykonane z grubego plastiku w kolorze niebieski z lekkim kolorystycznym ombrę. Zawartość jest zabezpieczona sreberkiem. Na spodzie opakowania znajdziemy serie oraz datę ważności.



Sam krem jest bardzo leciutki, w konsystencji jak wodny żel. Niby półprzeźroczysty, ale o lekkim niebieskawym zabarwieniu. Nie trzeba go nakładać dużo, bo serio jest bardzo wydajny, natomiast obficiej ja stosowałam go na noc - jako maskę. Sprawdza się super w upalne dni, jeśli wcześniej schowamy go do lodówki, idealnie wtedy koi podrażnioną lub lekko spaloną słońcem skórę twarzy.

Zapach bardzo mi się podobał, jakby lekko perfumowany i troszkę przypomina w woni kremy marki Nivea. Zapach ulatnia się po dłuższej chwili. Bardzo szybko się wchłania, jednak na skórze pozostawia lepki (nie tłusty) film i promienną poświatę pod oczami. Bardzo dobrze wygląda pod makijażem.

Obietnice producenta:

"Odświeżająca, wodna maska na twarz od Laneige głęboko nawilża skórę podczas snu. Swoje działanie zawdzięcza szlachetnie prostej i krótkiej formule na bazie najskuteczniejszych składników aktywnych. Hydrozjonizowana woda z lodowca, wzmocniona dodatkiem kwasu hialuronowego zapewnia wysoką dawkę wilgoci, która przenika głęboko do skóry, zapewniając jej przedłużone nawilżenie. Dodatek witamin i minerałów (cynku, magneu, potasu, wapnia) wzmacnia skórę, która jest sprężysta i ma zdrowy koloryt.
Cenne rośliny – komosa ryżowa, wiesiołek i morela – działają leczniczo i zapobiegają procesom starzenia: olej z nasion komosy ryżowej nawilża, zaś wyciąg z wiesiołka ma właściwości natłuszczające, regenerujące i odżywcze. Wiesiołek pozostawia na skórze delikatny film, zapobiegając utracie wody, czego efektem jest jędrna i elastyczna skóra. Nadaje skórze uczucie świeżości, ale też pomaga przy gojeniu się ran oraz leczy egzemę. Dodatkowo usuwa toksyny z organizmu oraz niweluje szkody wyrządzone przez wolne rodniki.
Aktywne peptydy z wyciągu z moreli uspokajają i koją cerę. Wykazuje także działanie nawilżające, wygładzają naskórek i ograniczają powstawanie zmarszczek.
Skóra w nocy intensywnie przyswaja te składniki, dlatego maseczka działa niezwykle skutecznie właśnie podczas snu. Zmęczona skóra obudzi się świeża, elastyczna, ukojona i doskonale nawilżona."


Co ja na to?
  1. Przyznam, że na serio nawilża mocno skórę, szczególnie podczas snu, rano wstajemy z gładką i promienną skórą
  2. Skóra jest sprężysta, gładka i ujędrniona zarówno po całej nocy, jak i chwilkę po zastosowaniu
  3. Nie zauwazyłam aby zmieniałam kolor mojej skóry
  4. Zauważyłam jednak, że skóra wygląda na zadbaną i wypoczętą po zastosowaniu kremu
  5. Lepki film rzeczywiście pojawia się na skórze i działa jak klejąca baza pod makijaż - genialne!
  6. Co do gojenia się ran, to nie zauważyłam, żeby moje ranki po wypryskach goiły się szybciej
  7. Co do usuwania toksyn z organizmu to niestety takie rzeczy ciężko stwierdzić
  8. Skóra jest ukojona kiedy krem trzymacie w lodówce, polecam!
  9. Jeśli chodzi o powstrzymywanie powstawania zmarszczek to te co były dalej są, a nowe - hmm, no jakiś mega wielkich nowych nie zauważyłam
  10. Tak, zgodzę się z tym że budzimy się z elastyczną, nawilżoną i świeżą skórą 

Czy kupie ponownie? Tak, jednak to nie jest ten jedyny.

Na serio to dobry krem i nie będę ściemniać, jak przy poprzednim kremie miałam wątpliwości tak tu ich nie mam kompletnie. Choć moja cera magicznie nie wymazała sobie wszystkich zmarszczek, to jednak brak wyprysków oraz ujędrnienie, nawilżenie i zdrowy wygląd widzę na co dzień i to nawet kiedy kremu nie nałożę.
Podejrzewam, że przy ciągłym, wieloletnim używaniu ta wzmianka o powstrzymywaniu powstawania nowych zmarszczek i usuwaniu toksyn może i okazała by się prawdziwa - kto wie :)

To nie jest jednak jeszcze ten krem, który da mi wszystko teraz i tu, tego jedynego jeszcze nie znalazłam i będę szukać dalej!


 >> Następny w kolejce jest krem marki Clarins. Najdroższy krem jaki będę używać. Odezwę się do Was oczywiście z recenzją <<

Miałyście ten krem? A może jakiś inny marki Laneige? Dajcie znać w komentarzu!
Ściskam Was mocno!

grudnia 22, 2019

ZOEVA - CAFÉ PALETTE

ZOEVA - CAFÉ PALETTE
Cześć!

Dziś mam dla Was recenzję limitowanego dziecka marki Zoeva - Cafe (21,80EUR). Ja moją paletę zamówiłam z oficjalnej strony producenta i przyszła o dziwo bardzo szybko. Zachwyciła mnie ta chłodno-ciepła kolorystyka i piękna zieleń która do mnie krzyczała ze zdjęć dostępnych w sieci. Jaka jest jej jakość i czy warto - przekonacie się czytając dalej :)



Paleta przychodzi do nas w kartonowym opakowaniu oraz kartonowej nakładce - jak we wszystkich paletach tej marki :) Aplikacja na obu jest identyczna, to smakowicie wyglądające fale kawy które nawiązują do nazwy :) Wewnątrz znajdziemy dziesięć cieni o standardowym rozmiarze i wadze. Połowa z nich to odcienie o wykończeniu matowym, są tu też 3 metaliki i 3 perły jak na moje oko. Propozycja kolorystyczna jest dość ciemna, ale i makijaż dzienny bardzo łatwo można by stworzyć tymi kolorami.


 
Poniżej znajdziecie swatche wszystkich kolorów oraz ich krótką charakterystykę i moje wnioski po pracy nimi.

  • Distinct Experience - szampański, lekko różowy kolor o perłowym wykończeniu, cudnie błyszczy
  • Nuanced History - matowy, lekko brzoskwiniowo-różowy cień, fajny w załamanie
  • Microfoam - matowy, karmelowy beż o cieplejszej kolorystyce, dla mnie niestety jako cień bazowy za ciemny

  • Micro Roasting - mocno sprasowany metaliczny cień i ciepłej bazie będący połączaniem ciemnego pomarańczu z różem i miedzią
  • No Added Spice - cudna metaliczna, lekko oliwkowa zieleń o złotej poświacie, ja się śmieje że to taki błyszczący sherk
  • Cup of Joy - cudny, ciepły matowy brąz, jakby kolor kakao

  • Herrengasse - ciemna, matowa oliwka, jakby kolor moro
  • Tasting Note - przepiękny, ciemniejszy, chłodny, brudny róż w wersji matowej i cudnej pigmentacji

  • Shine Bright - chyba miała być to błyszcząca wersja butelkowej zieleni, ale coś nie pykło, bardzo mocno sprasowany cień o znikomym błysku który szybko znika na oku lub rozciera się w szarość
  • Talk.Write. Read - niestety kolejny nieudany metalik za mocno sprasowany w odcieniu błyszczącego, zimnego fioletu

Poniżej znajdziecie makijaż jaki wykonałam przy użyciu tej paletki, dla mnie to ani za ciemny ani za lekki makeup - wiadomo, że o gustach i upodobaniach się nie dyskutuję, więc jeśli Wam się podoba to dajcie znać czy to według Was raczej dzienna czy wieczorowa propozycja :)



W makijażu wykorzystałam sześć kolorów z paletki oraz ze względu na za ciemny dla mnie beż wspomogłam się pudrem. Poniżej makeup krok po kroku:

1. Zaczęłam makijaż od nałożenia na całą górną powiekę bazy Too Faced Shadow Insurance
2. Następnie przestrzeń nad ruchomą powieką przypudrowałam pudrem bambusowy od Paese
3. Na środkową część górnej powieki powędrował cień Micro Roasting, a potem w załamanie Tasting Note, który roztarłam ku górze
4. Sięgnęłam po jaśniejszy mat Nuanced History i poprzedni cień z załamania roztarłam jeszcze bardziej w kierunku brwi, aby powstał ładny gradient
5. Na środkową część dolnej powieki nałożyłam No Added Spice
6. Dolny i górny kącik zewnętrzny przyciemniłam ostrożnie kolorem Cup of Joy, który jest diabelsko napigmentowany
7. Wewnętrzne kąciki oraz 1/3 powieki górnej rozświetliłam odcieniem Distinct Experience
8. Na linie wodną powędrowała kredka beżowa Kryolan Kajal – Cream
9. Rzęsy wytuszowane maskarą od Maybelline Lash Sensational



Czy polecam? Jedynie pojedyncze kolory. Pewnie domyślacie się skąd taka odpowiedź :) Serio paleta jest bardzo fajna i kolorystyka super do mnie przemawia. Cały design też jest śliczny, nie cierpię kawy, a tu samo opakowanie mnie do niej zachęca - dlatego jako zwolenniczka kako tłumacze sobie, że to jego ilustracja przeplatana z mlekiem jest na okładce :) Ale wracając do zawartości paletki. Maty są śliczne, trochę się pylą ale to nic strasznego, ich pigment jest bardzo dobry, a ciemniejsze kolory nie rozcierają się w szarość. Jedyny minus to te 3 feralne metaliki, no totalnie im nie pykło z nimi. Są jakby za mocno sprasowane, przez co koloru ani błysku praktycznie na oku nie widać - nieważne czy nabieracie palcem, pędzlem czy pacynką. Zawiodłam się, bo perłowe odcienie jak i metaliczna zieleń są cudne, błyszczące i intensywne, a przy pozostałych 3 metalikach taka klapa. Spróbuje jeszcze może trochę zdrapać wierzchnią warstwę, może przy samym prasowaniu cieni coś się zadziało niedobrego - nie wiem :(Jeśli macie ta paletkę dajcie znać jak wygląda u Was sprawa tych 3 odcieni.

Na koniec lista wszystkich kosmetyków użytych w powyższym makijażu:


TWARZ:
Baza Smashbox Photo Finish Pore Minimizing Primer; Loreal True Match Super-Blendable Foundation nr 1.N w kolorze Ivory; korektor Catrice - Liquid Camouflage nr 010, Puder bambusowy Paese z ekstraktem z mrożonego wina; Bronzer z Kobo nr 308 Sahara Sand; Rozświetlacz z Mysecret Face Illuminator - Sparkling Beige
OCZY:
Baza pod cienie Too Faced Shadow Insurance; Puder bambusowy Paese z ekstraktem z mrożonego wina; Paleta Zoeva Cafe (cień Micro Roasting, Tasting Note, Nuanced History, No Added Spice, Cup of Joy, Distinct Experience); Kredka do oczu z Kryolan Kajal – Cream; Tusz Maybelline Lash Sensational
BRWI:
Kredka do brwi z Golden Rose Longstay Precise Browliner nr 102; Wibo Eyebrow Fixer
USTA:
Semilac Pomadka Matowa Elegant Raspberry nr 103



Macie tą paletę? Jak Wam się z nią pracuje, czy też macie problemy z niektórymi kolorami?
Pozdrawiam Was ciepło!


grudnia 17, 2019

Popłynęłam ~20~21~

Popłynęłam ~20~21~
Cześć,

Dawno nie było u mnie postu z nowościami (w sumie to żadnego rodzaju postu), a w ciągu ostatniego roku od grudnia 2018 trochę się tego uzbierało :) Postanowiłam Wam podzielić to na trzy podwójne posty, aby jednak zaprezentować co nowego, makijażowego się u mnie nazbierało. Pierwsza poniżej prezentowana część to zakupy poczynione od Grudnia 2018 do Lutego 2019 oraz od Marca do Kwietnia 2019. Trochę tego się nazbierało przez prawie rok, ale choć posty się nie pojawiały to i tak w miarę na bieżąco starałam się zbierać zakupy i robić im zbiorcze zdjęcia w nadziei, że jednak wrócę do blogowania - i oto jestem!

Zaczniemy od pierwszych trzech miesięcy:




To co pierwsze rzuca się w oczy to tylko 3 pomadki i aż 4 palety - totalnie zaburzona proporcja, która na szczęście zostanie wyrównana w kolejnych miesiącach :) Poczułam, że w mojej toaletce jest stanowczo za mało palet :) Buahah ja to siebie sama potrafię nieźle oszukać.





Zacznę od palet, pierwsza z nich to tęczowe cudo od Morphe "35B Color Burst Artistry" (139zł). Od dawna szukałam czegoś kolorowego, a tutaj do tego tych odcieni jest masa! Szkoda tylko, że kolorki nie są podpisane w palecie tylko na jakiejś przeźroczystej foli, którą łatwo zgubić :(



Kolejna paletka, to chyba moja pierwsza z marki I Heart Revolution "Nudes Palette" (43,99zł). Bardzo spodobała mi się kolorystyka, wiem że wokół tej marki krąży wiele sprzecznych opinii, ja natomiast chciałam się sama przekonać o jakości tych cieni.




Ostatnie dwie paletki od Hudy zakupione w tym okresie to zaspokojenie mojej wciąż wielkiej rządy i niedostatku fioletów oraz czerwieni wśród cieni do powiek. Pierwsza z paletek to "Ruby Obsessions Palette" (25GBP) i wcale tak dużo czerwieni tam nie ma :( Drugie maleństwo to "Amethyst Obsessions Palette" (25GBP) w której zamiast fioletów jest więcej róży... ech cała ja, zamiast pooglądać palety najpierw na żywo to od razu kupuje! Nie zrozumcie mnie źle, palety są piękne i bardzo mi się wizualnie podobają, jednak muszę czasem bardziej z głową podchodzić do zakupów - czy mi się to uda? Ech zobaczycie w kolejnych postach :)




Przyszła kolej na produkty do makijażu twarzy - kupiłam dwa. Pierwszy z nich to rozświetlacz który już od dłuższego czasu chodził za mną, a teraz jest jednym z ulubionych. Przyznam, że nie należy do tanich więc polujcie tylko i wyłącznie na niego przy zniżkach, mowa oczywiście o Lumene, "Shimmering Dusk", rozświetlacz z serum Invisible Illumination (77,39zł). Należy go bardzo niewielka ilość wklepać palcem lub gąbką w nieprzypudrowaną twarz i bum - piękna, jednolita tafla blasku - latem istne szaleństwo w słońcu :)



Kolejnym produktem do twarzy był niesamowicie dobry puder od  Loreal True Match w kolorze transparentnym (29,90zł). To sypki puder o białym odcieniu, jednak nie bieli twarzy. Bardzo dobrze trzyma mat, jednak ma dwa minusy. Pierwszy to jego okropnie zaprojektowane opakowanie! Głęboka dziura zakończona sitkiem, w połowie zużyty puder kompletnie nie chciał się wysypywać z opakowania, musiałam nożyczkami rozciąć materiałowe siteczko i przesypać produkt do innego opakowania. Drugi minus to jego ilość - niby 10g, a uwierzcie znika bardzo szybko :(



Pora na produkty do brwi, pierwszy z nich to automatyczna kredka od Wibo "Feather Brow Creator" w kolorze Soft Brown (15,99zł). Kredka jest średnio twarda, ma przyjemny lekko ciepły odcień oraz nieziemsko cienki i precyzyjny rysik! Uwielbiam, ubolewam tylko, że nie ma innych kolorów - no chyba że są? Poprawcie mnie jeśli się mylę.



Od kiedy nigdzie nie mogę dorwać mojego ulubionego żelu do brwi ze Sleeka to ciągle szukam zamiennika. Mojego ulubieńca musieli wycofać z produkcji bo nawet na stronie producenta już nie widnieje. Nic w podobnym przedziale cenowym nie utrzymuje włosków tak dobrze jak wcześniej wspomniany produkt. Loreal Brow Artist Plumper (19,90zł) w kolorze Transparent próbował ujarzmić moje włoski i powiem Wam, że czasem nawet mu się to udawało, jednak podczas cieplejszych dni lub deszczu przegrywał :( Szczota jest bardzo fajna, malutka, jednak żel szybko z przeźroczystego stawał się brązowy przez zdejmowanie z brwi użytej wcześniej kredki czy też pomady, co niekiedy było wkurzające bo robił prześwity w rysunku brwi.



Nie mogło zabraknąć także mojego ulubionego tuszu do rzęs Maybelline Lash Sensational (14,90zł)! Uwielbiam tą szczoteczkę i straciłam już rachubę które to jest moje opakowanie :) Domywa się okropnie, ale to co robi z moimi rzęsami wynagradza mi całą męczarnie podczas demakijażu.





Na koniec oczywiście to co tygryski lubią najbardziej, czyli produkty do ust :) Poniżej znajdziecie swatche wszystkich trzech kolorów, starałam się w programie do zdjęć oddać jak najbardziej ich prawdziwe kolory.


Pierwsza z góry to NARS Powermatte Lip Pigment w kolorze Give It Up (130zł) to matowa pomadka w płynie, pachnie lekko chemicznie, natomiast na ustach jest leciutka jak woda. Bardzo trwała, łatwo się dokłada, a przy nakładaniu nie powstaje skorupa i pigment równo rozkłada się na ustach. Kolor to intensywna fuksja, ale nie żarówiasta. Druga pomadka to MAKE UP FOR EVER Artist Rouge w odcieniu Bois de rose nr C211 (125zł). Pomadka ma ciężkie i piękne opakowanie, sam kolor też jest śliczny - ciemny brudny róż wpadający w bordo z lekką odrobina brązu. I tu się zalety kończą, niestety pomadka śmierdzi tragicznie jakby farbą malarską lub innymi malarskimi chemikaliami i zapach jest mega intensywny. Na ustach wygląda pięknie po nałożeniu, ale potem żyje własnym życiem i oprócz transferu na wszystko rozlewa się także poza kontur ust :( Trzecia pomadka to SMASHBOX Be Legendary Lipstick w kolorze Back Talk (107zł). Bardzo spodobał mi się w drogerii ten kolor - to taki idealny nudziak, nie za jasny, beżowo-brzoskwiniowy kolor ze złotymi drobinkami, których ja na ustach mało co dostrzegam. O dziwo nie śmierdzi tak jak poprzedniczka o której pisałam TUTAJ

Teraz pora na kolejna porcje zakupów:




Tymi zakupami przywróciłam znaną proporcję mnóstwa szminek - jak na uzależnioną od nich przystało! Możecie też dostrzec, że fascynacja fioletem ciągnie się dalej, podobnie jak poszukiwanie najlepszego pudru :)



Tak, moja fascynacja fioletami nakazała mi zamówić paletkę Makeup Revolution Violet Chocolate (39,90zł):) są tu 4 takie cienie, więcej o niej i  o innych paletach dowiecie się z recenzji :) kolory mi się podobały na pierwszy rzut oka bo oprócz niecodziennych kolorów są tu także zwyklaczki ciepłe i chłodne idealne na co dzień.




Kolejna paleta to pięknotka od Anastasia Beverly Hills "Norvina" (43GBP) zamówiona z Anglii. Bardzo podoba mi się taki układ cieni jak w tej paletce, czyli rzad matów i osobno błysków, dodatkowo to idealna dzienna paleta, bo nie ma tu za dużo ciemnych kolorów.  Miałam mała przygodę z tą paletką. Otóż przyszła do mnie z pokruszonymi wszystkimi błyskami :( na szczęście napisałam do sklepu i bez problemu wysłali mi nową - tym razem doszła cała! A wersję pierwszą otrzymała moja przyjaciółka, która sobie uklepała pokruszone cienie i paletka wygląda jak nowa :)



Kolejna ślicznotka w chłodnej tonacji to paletka od ColourPop "You Had Me At Hello" (99zł). Tu na zdjęciach nie udało mi się uchwycić jaka jest śliczna, ma niesamowite błyski i idealne maty aby podkreślić oko - jest miłość! Dodatkowo oprócz 12 cieni jest tu też duże lusterko więc full pakiet. Minus w cieniach od tej marki jest taki, że są one malutkie w porównaniu do palet np. Zoevy.



Pora na zakupowe produkty do twarzy. Pierwszy z nich to puder marki Paese - puder bambusowy mrożone wino (39,99zł). Jest biały i troszkę bieli, ale jak nie nałożycie za dużo to jest ok, matuje super! Zapach jest przyjemny ale momentami dla mnie za intensywny podczas pudrowania, niestety puder jest bardzo lotny i łatwo można go rozsypać wszędzie kiedy nie będziemy uważać.




Kolejna rzecz to potrójnie wypiekany rozświetlacz do twarzy - I Heart Revolution Glow Hearts Rays of Radiance (31,99zł). Ma ładny szampański kolor, jednak jak dla mnie zbyt sucho wygląda na twarzy, użyłam go kilka razy i poszedł w dobre ręce.



Pora na ulubiony temat , czyli produkty do ust. Na sam początek coś z pielęgnacji Clarins Instant Light Lip Comfort Oil nr 02 w kolorze Raspberry (89zł). Kupiłam go, bo miał bardzo dobre oceny w sieci i był polecany przez znane youtuberki, cena nie mała więc wolałam  poczytać trochę opinii przed zakupem.  Zapach ma cudny, owocowy i bardzo słodki. Na ustach się lepi jak miód, ja nakładam go w niewielkiej ilości na noc i rano moje usta są bardzo ładne, gładkie i odżywione, ale ostatnio nie mam jakiś problemów z suchością ust. Do tej pory zużyłam połowe opakowania przy codziennym stosowaniu na noc - więc całkiem dobra wydajność. Gdy nałożyłam go kiedyś bo wychodziłam na zakupy w ciągu dnia zrobił się dziwny na ustach, w połowie zniknął a w połowie mega wysechł i moje usta ani nie wyglądały ani nie czuły się przez to dobrze. Ogólnie szału nie ma, więc nie wiem skąd te zachwyty w sieci. Za taką kasę podobny efekt dostaniecie po pomadkach ochronnych za 10zł.




Dużo błyszczyków będzie w tym poście, a to dlatego, że na początku roku zaczęłam częściej po nie sięgać, a tym samym więcej ich kupować. Dwa gagatki powyżej to CLINIQUE Splash Lip Gloss + Hydration nr 02 Caramel oraz nr 17 Spritz Pop (79,20zł). Nie mają zapachu, a kolor przy nr 17 jest w miarę kryjący, to taki średni, jasny oraz chłodny róż. Nr 02 to typowy niudziak w beżowej kolorystyce, jest dużo jaśniejszy od drugiego odcienia i na ustach wygląda bardzo naturalnie. Ja oba kolory nakładam w małej ilości. Kleją się na ustach, więc jeśli ktoś tego nie lubi to odradzam. Długo się utrzymują, natomiast jedzenia nie przetrwają.




Kolejne dwa błyszczyk to URBAN DECAY Hi-Fi Shine Gloss w kolorach Naked oraz Rapture (79,20zł). Oba maja charakterystyczny mentolowy zapach, są klejące jak poprzednie oraz lekko mrowią na ustach. Kolory są półtransparentne i bardzo rozmyte, widać niewielką równice w odcieniach na ustach. Naked posiada złote drobinki, ale nie rzucają się one bardzo w oczy. Ja te błyszczyki bardzo lubię :)




Ostatnie dwie ślicznotki to już tradycyjne pomadki od URBAN DECAY z serii VICE, jedna matowa Comfort Matte Backtalk, a druga tradycyjnie kremowa Cream Rapture (84zł). Zapach nie jest mocno wyczuwalny, ale raczej chemiczny jak już. Pigment bardzo mocny w obu. Pierwsza to ciemniejszy brudny róż z domieszką brązu, a druga to ciemniejszy róż wpadający troszkę w bordo. Niestety oba wykończenia mogłyby popracować nad trwałością, bo bardzo łatwo się rozmazują i transferują.

Kto dotarł do końca to gratulację :)
Dajcie znać czy podoba Wam się taki post z zakupami z tego roku. Bo będę mieć dla Was wtedy jeszcze z 2 podobne, będąc szczera nie ograniczałam się w zakupach nawet nie będąc aktywna na blogu :)

Macie może coś z tych rzeczy? Sprawdzają się Wam? A może polecacie inne kolory lub wykończenia? Dajcie koniecznie znać :)

Ściskam ciepło!

Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger