Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smashbox. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Smashbox. Pokaż wszystkie posty

listopada 30, 2020

Popłynęłam ~35~

Popłynęłam ~35~

 Hej,

Szybko po sobie zakupowe posty, ale wiem, że mam obsuwę więc szykujcie coś do picia i zapraszam do czytania. O dziwo skromnie, bo powiem Wam że portfel przyszykowany był na Black Friday :) Chciałabym też jeszcze może w tym roku wrzucić Wam recenzje choć jednego z kalendarzy adwentowych - tych zeszłorocznych bo widzę, że zawartości są w miarę podobne w tym roku. 


Sama nie wierze, że aż tak skromnie z paletami do oczu, no ale na te co się czaje to muszę poczekać na jakieś fajne promocje :) Za to ostatnio MAC mnie rozpieszcza i rzucając promkami na prawo i lewo, więc powiększyłam swoją "skromną" kolekcje ich pomadek :) Ogólnie to chyba produkty do ust zdominowały stanowczo ten post, pomimo tego, że trzeba chodzić w maseczkach i nie za bardzo jest gdzie pokazywać się w nowych szminkach to ja jak prawdziwy nałogowiec nie mogłam sobie odmówić :)


Zaczynam od produktów do oczu i tym razem nie od cieni a od bazy pod cienie od SMASHBOX - 24 Hour Photo Finish Shadow Primer (71,20zł). Miałam nie otwierać nowych baz, ale nie wytrzymałam. I powiem Wam, że jest miłość! To na razie najlepsza baza pod cienie jaką używałam. Trzyma je idealnie, nie roluje się, ma lekki beżowy/łososiowy kolorek i bardzo fajnie się rozprowadza.


Jak już była baza pod cienie, to pora i na same cienie. U mnie jedna, jedyna nowa paletka od Anastasia Beverly Hills - Subculture Eye Shadow Palette (43GBP). Jest mega kontrowersyjna, wzbudza zarówno pozytywne jak i mega negatywne emocje u recenzentów. Jeszcze jej nie używałam, zrobiłam jedynie swathe i powiem Wam, że pigment jest zacny :)



Pora na coś to twarzy. Pewnie kojarzycie, że ostatnio wzdychałam do konturowania na mokro - jak to jestem zakochana w tym jak wygląda na twarzy - to też dlatego postanowiłam sprawić sobie to trio od Hean - PRO-CONTOUR Palette (24,99zł). Nie używam kompletnie tego jasnego, korektorowego produktu, natomiast te dwa brązy poszły ostro w ruch i jestem oczarowana. Zarówno jawniejszy jak i ciemniejszy nie robią żadnych plan i pięknie się rozcierają, wystarczy nałożyć niewiele! Serio jak dla mnie praktycznie niczym nie różnią się od kremowego bronzera od Fenty czy Hudy


Produktów do ust nakupowałam sporo, więc zacznę od Huda Beauty Liquid Matte (18GBP). Jak wiecie pierwszy odcień jaki kupiłam z tej serii nie przypadł mi kompletnie do gustu, więc postanowiłam dać marce jeszcze jedną szanse i zaopatrzyłam się w dwa inne. Konsystencja jest lekko piankowa i przy jednym zamoczeniu pokrywa równo kolorem usta. Zapach jest nieco chemiczny, ale raczej z tych ładniejszych :) Jeśli chodzi o trwałość to pomadki się transferują i po jedzeniu odcinana lekką kreską od wewnętrznej strony ust i jest to bardziej widoczne niestety przy jaśniejszym kolorze. Można pomadki po posiłku dołożyć i  nie tworzy się żadna skorupa. Pierwszy kolor to Gossip Gurl - czyli intensywny, średni róż idealny na wiosnę lub lato. Drugi odcieni natomiast to Trophy Wife - jest to dużo ciemniejszy kolor zgaszonego, szarawego borda, który na bank będę uwielbiać jesienią :)



Kolejne pomadki też należą do kategorii płynnych i matowych, no ba i do tego kolorystyka też nie jakaś super różna :) Pierwsza to kolejny kolorek już z dobrze mi znanych i lubianych Super Stay Matte Ink od Maybelline w kolorze Nr 80 Ruler (19,90zł) - to ciemna, bordowa czerwień. Kolejny pretendent do ulubionych kolorów na jesień. Niestety po posiłkach tłustszych się odcina na ustach i lepiej go jednak zmyć niż dokładać, bo inaczej umrą pod koniec dnia nasze usta :( Druga płynna pomadka to SMASHBOX - Always On Liquid Lipstick w kolorze Big Spender (79,2zł). Jest to forma mocno zbitego, piankowego musu w kolorze ciemnego, szarawego różu z dodatkiem chłodnego fioletu. Ma bardzo mocne krycie i kompletnie nie pachnie. Po nałożeniu ja odciskam delikatnie wargi o suchą chusteczkę i potem nie widzę większego transferu pomadki. Jest trwała, przez co niestety wysusza usta i podkreśla na nich wszelkie nie równości. Zjada się bardzo ładnie od środka, jednak po dołożeniu pomadki robi się na ustach Sahara, wiec jednak lepiej ją całkiem zmyć i nałożyć ponownie :( Ma super precyzyjny aplikator, który idealnie potrafi wyrysować kontur ust.



Na koniec moje nowe MACzki (60,20zł) do kolekcji kupione ze zniżką 30%, więc bardzo opłacalną :) Skusiłam się na 5 odcieni, w sumie każdy inny od siebie zarówno pod względem wykończenia jak i samego koloru. Pierwszy to Pure Zen o wykończeniu Cremesheen - jest to jaśniutki beż z domieszką brzoskwini i bardzo kremowej konsystencji i średnim kryciu. Kolejny kolorek to Flat Out Fabulous o wykończeniu Retro Matte - jest to idealny odcień fioletu z odrobina fuksji do noszenia na co dzień. To ten typ który "robi" cały makijaż :) Jeśli chciałyście zawsze zobaczyć jak będziecie się czuć w fiolecie to polecam tą pomadkę na pierwszy ogień. Zaznaczam tylko, że akurat to wykończenie jest mega wysuszające i tępo się nakłada na usta, ale jak już siądzie to ciężko się go pozbyć :) Trzeci odcień to Ruby Woo i ma on to samo wykończenie jak poprzednik. Jest to idealna czerwień, nie za ciepła, nie za zimna. Jednak polecam tego typu wykończenia nakładać pędzelkami do ust, bo wyrysowanie kształtu precyzyjnie graniczy z cudem. Dodatkowo do czerwieni zawsze polecam konturówki pod :) Następna pomadka to Brick-O-La o wykończeniu Amplified. Ten kolorek niestety podoba mi się najmniej bo to rzeczywiście taki odcień zbliżony do cegły z dodatkiem brązu. Jest mocno kremowa, ale przy tym krycie jest mega mocne w porównaniu do wykończenia Cremesheen. Ostatnia pomadka to druga czerwień w zestawieniu dziś, czyli Relentlessly Red i wykończeniu najbardziej wysuszającym usta czyli Retro Matt. Jest to nietypowa czerwień bo z dużym dodatkiem różu i fuksji. Jest mega żarówiasta na ustach, więc idealnie sprawdzi się w lecie na jakiem dansingu pod chmurką :)

 I co myślicie o moich "skromnych" zakupach? Lubicie pomadki z MACa czy kompletnie nie rozumiecie tego szału na nie? Dajcie znać w komentarzu :)

Ściskam Wam mocno!

grudnia 17, 2019

Popłynęłam ~20~21~

Popłynęłam ~20~21~
Cześć,

Dawno nie było u mnie postu z nowościami (w sumie to żadnego rodzaju postu), a w ciągu ostatniego roku od grudnia 2018 trochę się tego uzbierało :) Postanowiłam Wam podzielić to na trzy podwójne posty, aby jednak zaprezentować co nowego, makijażowego się u mnie nazbierało. Pierwsza poniżej prezentowana część to zakupy poczynione od Grudnia 2018 do Lutego 2019 oraz od Marca do Kwietnia 2019. Trochę tego się nazbierało przez prawie rok, ale choć posty się nie pojawiały to i tak w miarę na bieżąco starałam się zbierać zakupy i robić im zbiorcze zdjęcia w nadziei, że jednak wrócę do blogowania - i oto jestem!

Zaczniemy od pierwszych trzech miesięcy:




To co pierwsze rzuca się w oczy to tylko 3 pomadki i aż 4 palety - totalnie zaburzona proporcja, która na szczęście zostanie wyrównana w kolejnych miesiącach :) Poczułam, że w mojej toaletce jest stanowczo za mało palet :) Buahah ja to siebie sama potrafię nieźle oszukać.





Zacznę od palet, pierwsza z nich to tęczowe cudo od Morphe "35B Color Burst Artistry" (139zł). Od dawna szukałam czegoś kolorowego, a tutaj do tego tych odcieni jest masa! Szkoda tylko, że kolorki nie są podpisane w palecie tylko na jakiejś przeźroczystej foli, którą łatwo zgubić :(



Kolejna paletka, to chyba moja pierwsza z marki I Heart Revolution "Nudes Palette" (43,99zł). Bardzo spodobała mi się kolorystyka, wiem że wokół tej marki krąży wiele sprzecznych opinii, ja natomiast chciałam się sama przekonać o jakości tych cieni.




Ostatnie dwie paletki od Hudy zakupione w tym okresie to zaspokojenie mojej wciąż wielkiej rządy i niedostatku fioletów oraz czerwieni wśród cieni do powiek. Pierwsza z paletek to "Ruby Obsessions Palette" (25GBP) i wcale tak dużo czerwieni tam nie ma :( Drugie maleństwo to "Amethyst Obsessions Palette" (25GBP) w której zamiast fioletów jest więcej róży... ech cała ja, zamiast pooglądać palety najpierw na żywo to od razu kupuje! Nie zrozumcie mnie źle, palety są piękne i bardzo mi się wizualnie podobają, jednak muszę czasem bardziej z głową podchodzić do zakupów - czy mi się to uda? Ech zobaczycie w kolejnych postach :)




Przyszła kolej na produkty do makijażu twarzy - kupiłam dwa. Pierwszy z nich to rozświetlacz który już od dłuższego czasu chodził za mną, a teraz jest jednym z ulubionych. Przyznam, że nie należy do tanich więc polujcie tylko i wyłącznie na niego przy zniżkach, mowa oczywiście o Lumene, "Shimmering Dusk", rozświetlacz z serum Invisible Illumination (77,39zł). Należy go bardzo niewielka ilość wklepać palcem lub gąbką w nieprzypudrowaną twarz i bum - piękna, jednolita tafla blasku - latem istne szaleństwo w słońcu :)



Kolejnym produktem do twarzy był niesamowicie dobry puder od  Loreal True Match w kolorze transparentnym (29,90zł). To sypki puder o białym odcieniu, jednak nie bieli twarzy. Bardzo dobrze trzyma mat, jednak ma dwa minusy. Pierwszy to jego okropnie zaprojektowane opakowanie! Głęboka dziura zakończona sitkiem, w połowie zużyty puder kompletnie nie chciał się wysypywać z opakowania, musiałam nożyczkami rozciąć materiałowe siteczko i przesypać produkt do innego opakowania. Drugi minus to jego ilość - niby 10g, a uwierzcie znika bardzo szybko :(



Pora na produkty do brwi, pierwszy z nich to automatyczna kredka od Wibo "Feather Brow Creator" w kolorze Soft Brown (15,99zł). Kredka jest średnio twarda, ma przyjemny lekko ciepły odcień oraz nieziemsko cienki i precyzyjny rysik! Uwielbiam, ubolewam tylko, że nie ma innych kolorów - no chyba że są? Poprawcie mnie jeśli się mylę.



Od kiedy nigdzie nie mogę dorwać mojego ulubionego żelu do brwi ze Sleeka to ciągle szukam zamiennika. Mojego ulubieńca musieli wycofać z produkcji bo nawet na stronie producenta już nie widnieje. Nic w podobnym przedziale cenowym nie utrzymuje włosków tak dobrze jak wcześniej wspomniany produkt. Loreal Brow Artist Plumper (19,90zł) w kolorze Transparent próbował ujarzmić moje włoski i powiem Wam, że czasem nawet mu się to udawało, jednak podczas cieplejszych dni lub deszczu przegrywał :( Szczota jest bardzo fajna, malutka, jednak żel szybko z przeźroczystego stawał się brązowy przez zdejmowanie z brwi użytej wcześniej kredki czy też pomady, co niekiedy było wkurzające bo robił prześwity w rysunku brwi.



Nie mogło zabraknąć także mojego ulubionego tuszu do rzęs Maybelline Lash Sensational (14,90zł)! Uwielbiam tą szczoteczkę i straciłam już rachubę które to jest moje opakowanie :) Domywa się okropnie, ale to co robi z moimi rzęsami wynagradza mi całą męczarnie podczas demakijażu.





Na koniec oczywiście to co tygryski lubią najbardziej, czyli produkty do ust :) Poniżej znajdziecie swatche wszystkich trzech kolorów, starałam się w programie do zdjęć oddać jak najbardziej ich prawdziwe kolory.


Pierwsza z góry to NARS Powermatte Lip Pigment w kolorze Give It Up (130zł) to matowa pomadka w płynie, pachnie lekko chemicznie, natomiast na ustach jest leciutka jak woda. Bardzo trwała, łatwo się dokłada, a przy nakładaniu nie powstaje skorupa i pigment równo rozkłada się na ustach. Kolor to intensywna fuksja, ale nie żarówiasta. Druga pomadka to MAKE UP FOR EVER Artist Rouge w odcieniu Bois de rose nr C211 (125zł). Pomadka ma ciężkie i piękne opakowanie, sam kolor też jest śliczny - ciemny brudny róż wpadający w bordo z lekką odrobina brązu. I tu się zalety kończą, niestety pomadka śmierdzi tragicznie jakby farbą malarską lub innymi malarskimi chemikaliami i zapach jest mega intensywny. Na ustach wygląda pięknie po nałożeniu, ale potem żyje własnym życiem i oprócz transferu na wszystko rozlewa się także poza kontur ust :( Trzecia pomadka to SMASHBOX Be Legendary Lipstick w kolorze Back Talk (107zł). Bardzo spodobał mi się w drogerii ten kolor - to taki idealny nudziak, nie za jasny, beżowo-brzoskwiniowy kolor ze złotymi drobinkami, których ja na ustach mało co dostrzegam. O dziwo nie śmierdzi tak jak poprzedniczka o której pisałam TUTAJ

Teraz pora na kolejna porcje zakupów:




Tymi zakupami przywróciłam znaną proporcję mnóstwa szminek - jak na uzależnioną od nich przystało! Możecie też dostrzec, że fascynacja fioletem ciągnie się dalej, podobnie jak poszukiwanie najlepszego pudru :)



Tak, moja fascynacja fioletami nakazała mi zamówić paletkę Makeup Revolution Violet Chocolate (39,90zł):) są tu 4 takie cienie, więcej o niej i  o innych paletach dowiecie się z recenzji :) kolory mi się podobały na pierwszy rzut oka bo oprócz niecodziennych kolorów są tu także zwyklaczki ciepłe i chłodne idealne na co dzień.




Kolejna paleta to pięknotka od Anastasia Beverly Hills "Norvina" (43GBP) zamówiona z Anglii. Bardzo podoba mi się taki układ cieni jak w tej paletce, czyli rzad matów i osobno błysków, dodatkowo to idealna dzienna paleta, bo nie ma tu za dużo ciemnych kolorów.  Miałam mała przygodę z tą paletką. Otóż przyszła do mnie z pokruszonymi wszystkimi błyskami :( na szczęście napisałam do sklepu i bez problemu wysłali mi nową - tym razem doszła cała! A wersję pierwszą otrzymała moja przyjaciółka, która sobie uklepała pokruszone cienie i paletka wygląda jak nowa :)



Kolejna ślicznotka w chłodnej tonacji to paletka od ColourPop "You Had Me At Hello" (99zł). Tu na zdjęciach nie udało mi się uchwycić jaka jest śliczna, ma niesamowite błyski i idealne maty aby podkreślić oko - jest miłość! Dodatkowo oprócz 12 cieni jest tu też duże lusterko więc full pakiet. Minus w cieniach od tej marki jest taki, że są one malutkie w porównaniu do palet np. Zoevy.



Pora na zakupowe produkty do twarzy. Pierwszy z nich to puder marki Paese - puder bambusowy mrożone wino (39,99zł). Jest biały i troszkę bieli, ale jak nie nałożycie za dużo to jest ok, matuje super! Zapach jest przyjemny ale momentami dla mnie za intensywny podczas pudrowania, niestety puder jest bardzo lotny i łatwo można go rozsypać wszędzie kiedy nie będziemy uważać.




Kolejna rzecz to potrójnie wypiekany rozświetlacz do twarzy - I Heart Revolution Glow Hearts Rays of Radiance (31,99zł). Ma ładny szampański kolor, jednak jak dla mnie zbyt sucho wygląda na twarzy, użyłam go kilka razy i poszedł w dobre ręce.



Pora na ulubiony temat , czyli produkty do ust. Na sam początek coś z pielęgnacji Clarins Instant Light Lip Comfort Oil nr 02 w kolorze Raspberry (89zł). Kupiłam go, bo miał bardzo dobre oceny w sieci i był polecany przez znane youtuberki, cena nie mała więc wolałam  poczytać trochę opinii przed zakupem.  Zapach ma cudny, owocowy i bardzo słodki. Na ustach się lepi jak miód, ja nakładam go w niewielkiej ilości na noc i rano moje usta są bardzo ładne, gładkie i odżywione, ale ostatnio nie mam jakiś problemów z suchością ust. Do tej pory zużyłam połowe opakowania przy codziennym stosowaniu na noc - więc całkiem dobra wydajność. Gdy nałożyłam go kiedyś bo wychodziłam na zakupy w ciągu dnia zrobił się dziwny na ustach, w połowie zniknął a w połowie mega wysechł i moje usta ani nie wyglądały ani nie czuły się przez to dobrze. Ogólnie szału nie ma, więc nie wiem skąd te zachwyty w sieci. Za taką kasę podobny efekt dostaniecie po pomadkach ochronnych za 10zł.




Dużo błyszczyków będzie w tym poście, a to dlatego, że na początku roku zaczęłam częściej po nie sięgać, a tym samym więcej ich kupować. Dwa gagatki powyżej to CLINIQUE Splash Lip Gloss + Hydration nr 02 Caramel oraz nr 17 Spritz Pop (79,20zł). Nie mają zapachu, a kolor przy nr 17 jest w miarę kryjący, to taki średni, jasny oraz chłodny róż. Nr 02 to typowy niudziak w beżowej kolorystyce, jest dużo jaśniejszy od drugiego odcienia i na ustach wygląda bardzo naturalnie. Ja oba kolory nakładam w małej ilości. Kleją się na ustach, więc jeśli ktoś tego nie lubi to odradzam. Długo się utrzymują, natomiast jedzenia nie przetrwają.




Kolejne dwa błyszczyk to URBAN DECAY Hi-Fi Shine Gloss w kolorach Naked oraz Rapture (79,20zł). Oba maja charakterystyczny mentolowy zapach, są klejące jak poprzednie oraz lekko mrowią na ustach. Kolory są półtransparentne i bardzo rozmyte, widać niewielką równice w odcieniach na ustach. Naked posiada złote drobinki, ale nie rzucają się one bardzo w oczy. Ja te błyszczyki bardzo lubię :)




Ostatnie dwie ślicznotki to już tradycyjne pomadki od URBAN DECAY z serii VICE, jedna matowa Comfort Matte Backtalk, a druga tradycyjnie kremowa Cream Rapture (84zł). Zapach nie jest mocno wyczuwalny, ale raczej chemiczny jak już. Pigment bardzo mocny w obu. Pierwsza to ciemniejszy brudny róż z domieszką brązu, a druga to ciemniejszy róż wpadający troszkę w bordo. Niestety oba wykończenia mogłyby popracować nad trwałością, bo bardzo łatwo się rozmazują i transferują.

Kto dotarł do końca to gratulację :)
Dajcie znać czy podoba Wam się taki post z zakupami z tego roku. Bo będę mieć dla Was wtedy jeszcze z 2 podobne, będąc szczera nie ograniczałam się w zakupach nawet nie będąc aktywna na blogu :)

Macie może coś z tych rzeczy? Sprawdzają się Wam? A może polecacie inne kolory lub wykończenia? Dajcie koniecznie znać :)

Ściskam ciepło!

Copyright © 2016 M&M - Mouse and Makeup , Blogger