Hej,
Czas kalendarzy adwentowych w tym roku naszedł już chyba pod koniec sierpnia! No wysyp ogromy, największy chyba jednak we wrześniu i październiku. Nie będę tutaj ściemniać, ale ja kalendarze adwentowe uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez nich już adwentu. W zeszłym roku kupiłam ich aż 6 w tym 3 kosmetyczne i postanowiłam zdać Wam po kolei relacje jak się u mnie każdy sprawił, jakie są moje odczucia jeśli chodzi o produkty w nich zawarte - szczególnie, że składy kalendarzy tych marek wiele się nie zmieniły w tym roku.
Czas kalendarzy adwentowych w tym roku naszedł już chyba pod koniec sierpnia! No wysyp ogromy, największy chyba jednak we wrześniu i październiku. Nie będę tutaj ściemniać, ale ja kalendarze adwentowe uwielbiam i nie wyobrażam sobie bez nich już adwentu. W zeszłym roku kupiłam ich aż 6 w tym 3 kosmetyczne i postanowiłam zdać Wam po kolei relacje jak się u mnie każdy sprawił, jakie są moje odczucia jeśli chodzi o produkty w nich zawarte - szczególnie, że składy kalendarzy tych marek wiele się nie zmieniły w tym roku.
Na pierwszy ogień ruszył wielki i najdroższy z całej trójki kalendarz od
The Body Shop "Ultimate Advent Calendar" (599,90 zł), który wewnątrz
powinien kryć według producenta produkty o wartości 1215,50zł. Kupiłam go na
polskiej stronie sklepu o TUTAJ.
Dostępne były 3 wersje tego kalendarz i podobnie jest także w tym roku. Ja
oczywiście połasiłam się na ten największy :) Kalendarz był ogromny i bardzo
ciężki, niestety przyszedł do mnie naderwany w kilku miejscach - nie było to
spowodowane dostawą, bo był dobrze zabezpieczony - według mnie został już taki
"rozpruty" zapakowany, co jest mega słabe jak na produkt za 600zł. Napisałam
oczywiście do firmy i załączyłam zdjęcia, natomiast kompletnie zero odzewu.
Nie żebym na coś liczyła, ale zwykłe "przykro nam bardzo z tego powodu" - by
wystarczyło...
Kalendarz przychodzi do nas w formie otwieranego domu, wypełniony mnóstwem
ogromnych okienek. Każdego dnia otwierając pudełeczko świętujemy osiągnięcia
genialnych kobiet, które marzyły o wielkich rzeczach i zapisały się w
historii. Nawet mikołaj jest tutaj mikołajką :) Myślę, że to bardzo fajny
pomysł i ja osobiście czytałam każdą historie na kartoniku! Pudełeczka na
samym dole momentami były tak ciasno włożone, że cięzko było je wydostać -
jednak od czego są długie pazury!
Myślę, że spokojnie może on posłużyć, jako kalendarz także na kolejny rok, dla
kogoś bliskiego, gdzie w okienka możemy włożyć nie tylko słodycze, ale też
jakieś mniejsze podarki :) Producent poleca także, aby na koniec zebrać puste
opakowania i zaprojektować z nich magiczną, świąteczną wioskę - jednak to nie
dla mnie :)
Wewnątrz znajdujemy niestandardowo 25 okienek, a wszystkie wypełnione zarówno
kosmetykami pielęgnacyjnymi jak i kolorówką. Przekrój jest ogromny i każdy
może znaleźć coś dla siebie. Poniżej zestawiłam Wam zawartość całego
kalendarza podzielona na dni. plus oczywiście mój komentarz po używaniu tego
produktu i jego przeliczoną lub aktualną (2019 rok) cenę (jeżeli będzie to
możliwe). Na koniec podzielę się z Wami moimi spostrzeżeniami i tym czy żałuje
zakupu lub czy kiedyś w przyszłości kupiłabym kolejny raz :)
Partia nr 1 - znalazły się tu 7 produktów z pielęgnacji oraz 1 z kolorówki, które były ukryte pod okienkami z numerkami od 1 do 8:
Banana Truly Nourishing Hair Mask (Odżywcza maska do
włosów) -240ml- cena to 69,90zł. Maska została wzbogacona o prawdziwe puree z
bananów z Ekwadoru, które natychmiastowo nawilża włosy jednocześnie ich nie
obciążając. Maska jak dla mnie śmierdzi bananem, a nie pachnie - kto co woli
:) Zapach jest na tyle intensywny, że już przy nakładaniu trochę człowieka
mdli. Konsystencja jest bardzo gęsta, tłustawa i właśnie taka maślana, przez
co mi osobiście ciężko nakładało się to na włosy. Kolor to pastelowy żółty,
lekko beżowy. Powinniśmy zostawiać maskę na 5 min, ja zostawiałam na 20, bo po
5 to efektu żadnego nie było. Po wydłużonym okresie włosy się dobrze
rozczesywały, były gładkie, ale to nic specjalnego :(
Coconut Hand Cream (Krem do rąk) -30ml- cena to 23,90zł.
Według producenta lekka, żelowa formuła kremu szybko się wchłania
pozostawiając dłonie miękkie i dobrze je chroniąc. Jako, że kosmetyk
powędrował do przyjaciółki, to recenzja też bazuje na jej doświadczeniach.
Jeśli chodzi o wymiary to była to bardzo fajna i idealna pojemność do torebki.
Jak na krem kokosowy nie pachniał sztucznie, ani też intensywnie kokosem.
Szybko się wchłaniał, nie powodował żadnej alergii. Dobrze nawilżał ręce, ale
bez szału.
Drops of Youth Youth Concentrate Sheet Mask
(Skoncentrowana maska w płachcie) -21ml- maska jest biodegradowalna i ma 99%
składników naturalnego pochodzenia, a na stronie kosztuje 19,90zl. Według
producenta po 15 minutach nasza skóra powinna być wygładzona, ujędrniona i
odświeżona. Maseczka jest wykonana z cienkiej białej tkaniny nasączona
przeźroczystą, żelową konsystencją. Zapach jest mocno intensywny, jakby
połączenie perfum, czegoś słodkiego i roślinnego. Utrzymuje się przez dobre 10
minut na twarzy, przez co nie ukrywam był trochę duszący. Po zadeklarowanych
czasie, maska w dużej mierze wysycha. Sama wielkość maski dla mnie była
troszkę przykrótkawa, szczególnie na policzkach - ja mam niestety dużą i
okrągłą twarz :) Ogólnie nie czułam nic szczególnego podczas jej noszenia na
twarzy, niestety pod koniec czasu zaczęły mnie piec troszkę kąciki oczu -
prawdopodobnie dostało się do nich trochę płynu, którego o dziwo zarówno w
opakowaniu jak i na samej masce jest bardzo dużo. Nie zauwazyłam nic z
obietnic producenta po jej zastosowaniu niestety :(
Shine Lip Liquid in Apply Taffy (Błyszczyk w płynie) -8ml-
cena to 39,90zł. Nie jest to pomadka matowa jak się spodziewałam po nazwie, a
błyszczyk to ust. Ma dobre krycie, nie jest to jakiś połtransparentny produkt,
boi przy jeden warstwie mamy już ładny, prawie jednolity kolor. Zapach jest
przyjemny i przywołuje wspomnienia dzieciństwa, bo pachnie gumą balonową :)
Nie lepi się na ustach, po dłuższym czasie lekko zbiera się w kącikach ust. Co
do koloru to jest to taki karmelowy, jasny brąz, zdecydowanie nie mój odcień -
na mnie wygląda za beżowo, więc powędrował do moich przyjaciółek.
Camomile Gentle Eye Make-Up Remover (Delikatny płyn do demakijażu) -250ml- cena to 45,90zł. Jest to delikatny płyn
do demakijażu z rumiankiem. Jest to jeden z lepszych produktów z kalendarza, świetnie usuwa makijaż, nie przesusza skóry, jednak ma już problemy z makijażem wodoodpornym. Sam płyn jest przeźroczysty i wygląda jak woda. Nie szczypał w oczy, ani nic nie podrażniał. ja stosowałam jak resztę takich produktów na wacik kosmetyczny i potem 10 sekund przytrzymywałam na powiece. Niby miał być bezzapachowy, a jak dla mnie śmierdzi strasznie, myślałam że może rumiankiem, ale bez jaj! :(
Special edition Juicy Pear Body Butter (Masło do ciała
Soczysta Gruszka - edycja specjalna) -50ml- cena za ta wielkość w przeliczeniu
to 25,90zl. producent zaleca trzymanie masełka w chłodnym miejscu, więc u mnie
wylądowało w lodówce, wyjmowałam je jedynie na 30 min przed użyciem.
Stosowałam je głównie po kąpieli i powiem Wam, że niestety zostawiało na mojej
skórze taką dziwną jakby lekko woskową warstwę - nie wiem czemu. Co do
konsystencji to taki lekko puchaty krem koloru bardzo jasnej, pastelowej
zieleni. Za to zapach cudny, chyba mój ulubiony z całego kalendarza. Oprócz
gruszki wyczuwam tam jeszcze skórkę z zielonego jabłuszka - cudo!
Special edition Warm Vanilla Shower Gel (Żel pod prysznic
- edycja specjalna) -60ml - Jako że kosmetyki waniliowe omijam szerokim łukiem
podobnie jak kokosowe i miętowe to ten żel trafił do mojej przyjaciółki i to
jej wrażenia zawieram w tej mini recenzji. Produkt miał gesta, żółtawa
konsystencje i pachniał bardzo intensywnie wanilia. Dobrze się pienił i fajnie
mył, nie wysuszał ani nie uczulał mojej przyjaciółki. Jednak nie było to też
nic szałowego po co sięgnęłaby kolejny raz. Cena za ta pojemność po
przeliczeniu to 12,90zł.
Shea Body Butter
(Masło do ciała) -200ml- cena to 69,90zł. Tego masełka nie miałam jeszcze
okazji używać, a przyznam że zniechęca mnie trochę zapach bo nie przepadam za
tym konkretnie. Według producenta jest ono przeznaczone do bardzo suchej skóry
i powinno ja nawilżać aż przez 48h. Skóra po zastosowaniu powinna być gładsza
i świeższa.
Partia nr 2 - znalazły się tu 6 produktów z pielęgnacji oraz 1 perfumy, które były ukryte pod okienkami z numerkami od 9 do 15:
Coconut Exfoliating Cream Body Scrub (Peeling do ciała
Kokos) -50ml - jako, że to kolejny kosmetyk który powędrował do przyjaciółki,
to recenzja też bazuje na jej doświadczeniach. W plastikowym pudełeczku była
zamknięta biała pasta z milionem ciemnych, malutkich ziarenek, które potrafią
zetrzeć to co trzeba i zostawiają milutką skórę. Zapach był bardzo ładny i ani
trochę sztuczny. Peeling niestety szybko się skończył, ale przyjaciółka
zauroczona i zamierza sama go sobie jeszcze kupić :) Cena za tą wielkość w
przeliczeniu to 25,90zł.
Strawberry Clearly Glossing Shampoo (Szampon do włosów)
-250ml - cena w sklepie to 35,90zł. Według producenta jest to idealny szampon
dla osób które mają matowe włosy, ja po kazdym myciu tym szamponem
rzeczywiście widziałam, że włosy są coraz ładniejsze, ale to nie był jakiś
szał. Zapach owocowy jak truskawkowa guma i na szczęście nie bardzo sztuczny.
W pierwszy dzień po myciu rzeczywiście włosy dalej nim pachniały! Sam szampon
jest średnio gesty i ma truskawkowy kolor. Dobrze się pienił i szybko
spłukiwał bez większych problemów. Na początku bałam się trochę, że ze względu
na swój czerwonawy kolor będzie mi ocieplał kolor włosów, ale na szczęście nic
takiego się nie działo.
Moringa Hand Cream ( Krem do rąk Moringa) -100ml - Krem
bardzo treściwy i wydajny o lekko żółtawej barwie i ładnie otulający dłonie.
Chyba najlepszy krem do rąk z tego kalendarza jaki się tu znalazł. Starczył na
bardzo długo. Niestety zapach mi nie przypadł, jest mocno kwiatowy i aż
przesłodzony. Dodatkowo krem uczulał mojego męża - swędziały i lekko puchły mu
dłonie, więc on nie mógł go używać. Na szczęście mi się nic takiego nie
działo. Cena kremu to 39,90zł.
Carrot Moisture Cream
-50ml - cena za krem to 69,90zł. Niestety krem jeszcze u mnie nie poszedł w
ruch. Nie jestem pewna czy to krem do twarzy i do ciała czy tylko do twarzy,
bo producent nie definiuje tego zbyt precyzyjnie zarówno na opakowaniu jak i
na stronie sklepu.
Strawberry Clearly Glossing Conditioner (Odżywka do włosów)
-250ml - cena to 35,90zł. Pierwszy minus który się pojawia to taki, ze nigdzie
nie jest napisane ile trzeba ją trzymać na włosach. Ja zostawiałam ją na 15
minut. Sama odzywka jest gesta i jest koloru zgaszonego, pastelowego
pomarańczu. Fajnie sprawdzała się w połączeniu z szamponem, natomiast
wydostanie jej graniczyło z cudem, szczególnie po przekroczeniu połowy
opakowania. Zapach niestety jest bardziej słodki i sztuczny w porównaniu do
szamponu z tej serii. Włosy dobrze się rozczesywały oraz były miękkie i
gładkie po zastosowaniu.
British Rose Shower Gel (Żel pod prysznic) -250ml - cena za tą
pojemność to 26,90zł. Sam żel pachniał bardzo przyjemnie i delikatnie różą.
Niestety zapach nie utrzymywał się na ciele po myciu. Miał płynna, lejąca się
konsystencję i przy tym był bardzo wydajny. Po około tygodniu stosowania skóra
była milsza w dotyku i delikatniejsza.
White Musk Flora Eau de Toilette (Woda toaletowa) -30ml- cena to
89,90zł. Szczerze to liczyłam, że zapach będzie się dłużej utrzymywał na ciele
czy ubrani, a niestety po godzinie już był ledwie wyczuwalny. Co do samego
zapachu to nie jest to do końca mój gust. Ja preferuje zapachy cytrusowe tu
niestety dla mnie wyczuwalne są głownie wonie kwiatów. Duży plus za atomizer i
szklaną buteleczkę, korek niestety z akrylu.
Partia nr 3 - znalazły się tu 8 produktów z pielęgnacji oraz 2 z kolorówki oraz 1 gadżet, które były ukryte pod okienkami z numerkami od 16 do 25:
Spa of the World Japanese Camellia Body Cream (nawilżający krem
do ciała) -50ml - cena za tą wielkość przeliczona to 29,90zł. Krem stosowałam
głównie na nogi po goleniu, bo są zawszę mega przesuszone u mnie i bardzo
fajnie je natłuszczał, jednak to nawilżenie utrzymywało się góra 3 lub 4
godziny :( Pachnie jak połączenie jakiegoś kwiatu i drogich perfum. Krem jest
całkowicie biały i w miarę gesty, ma lekko piankową konsystencję.
Eyeshadow Brush (Pędzel do cieni) - cena pędzelka to 35,90zł.
Dla mnie jest to całkowicie zbędny produkt w tym kalendarzu, taka zapchaj
dziura :( zwykły syntetyczny pędzelek ze sztucznego włosia do nakładania cieni
na powiekę. Bardziej ucieszyłabym się z kolejnego, owocowego żelu pod prysznic
:)
Oils of Life Intensely Revitalising Cream
(Rewitalizujący krem) -50ml- cena za krem to 119,90zł. Jest to bogaty krem do
twarzy który zawiera 3 olejki. Powinien niwelować oznaki starzenia, nawilżać i
odżywiać skórę, efekty powinny być widoczne po 4 tygodniach. Dodatkowo
nie powinien pozostawiać lepkiej warstwy na skórze. Ja niestety go jeszcze nie
używałam, ale szczelnie zamknięty czeka na swoja kolej. Prawdopodobnie
dostanie całkiem osobna recenzję, którą tu podlinkuje.
Shine Lip Liquid in Cherry Gum (Błyszczyk w płynie) -8ml - cena
to 39,90zł. Kolejny błyszczyk w kalendarzu, tym razem w kolorze truskawkowej,
żywej czerwieni. Pachnie identycznie jak poprzedni guma balonową. Niestety ten
bardzo nierówno się rozkłada na ustach i rozlewa mocno w kącikach ust. Nie
klei się i jest przyjemny w noszeniu, niestety sama formuła wymaga dużej
poprawy. Dodatkowo nie jest to mój kolor, kompletnie gryzie się z moją
karnacją, więc także poleciał w świat.
Rose Dewy Face Mist (Mgiełka do twarzy) -60ml- cena za mgiełkę
to 39,90zł. Mgiełki użyłam tylko kilka razy i podałam ja dalej. Niestety jak
dla mnie po pierwsze ma stanowczo za mocny strumień rozpraszany przez
atomizer, ma bardzo słodki, cukierkowy zapach a róża jest tam prawie nie
wyczuwalna. Co gorsza o zgrozo dostał mi się dwa razy do oczu - myślałam, ze
mi je wypali :(
British Rose Body Yogurt (Jogurt do ciała British Rose) -250ml-
Fajna pojemność jak na kremik do ciała i przy tym bardzo wydajny. Delikatnie,
choć lekko sztucznie pachniał różą. Krem był w formie właśnie takiego
jogurtu/galaretki o białej barwie. Bardzo błyskawicznie się wchłaniał i
niestety nie przynosił jakiegoś znacznego nawilżenia czy tez zmiękczenia, albo
wygładzenia skóry. Jak już się wchłoną i miałam bardziej przesuszoną skórę to
czułam się jakbym nic nie nałożyła wcześniej. Cena to 69,90zł.
Himalayan Charcoal Purifying Glow Mask
(Oczyszczająca maska do twarzy) 75ml - cena za ten produkt to 99.90zł. Nie
używałam jeszcze tej maski i przyznam szczerze, ze trochę się jej obawiam użyć
na moją bardzo wrażliwą skór twarzy, bo podobno oczyszcza całkiem konkretnie.
Według producenta powinna zmniejszać widoczność porów a na tym mi bardzo
zależy.
British Rose Hand Cream (Krem do rąk British Rose) -100ml-
Kolejny duży krem do rąk, który u mnie nie zależnie od wielkości i tak szybko
pochłonięty. Jest średnio gęsty i delikatnie pachnie różą, ale nie jest to
jakiś zbytnio naturalny zapach. Bardzo szybko się wchłaniał, nie pozostawiał
żadnej warstwy na dłoniach i niestety podobnie nie zostawiał żadnego
nawilżenia. Po zastosowaniu go dłonie były dziwnie suche, jakby papierowe. Na
szczęscie ta wersja nie uczulała mojego męża. Cena za krem to 39,90zł.
Drops of Youth Concentrate
(serum do twarzy) 30ml - cena to 109,90zł. Kolejna rzecz z kalendarza której
nie zdążyłam jeszcze użyć. Według producenta serum powinno nadawać
gładkość,sprężystość i zdrowy wygląd skóry.
Aloe Calm Sheet Mask (Maska w płachcie) -18ml- cena maseczki to
19,90zł. Trochę zdziwił mnie jej zapach, bo jak na maskę z aloesem to był
strasznie sztuczny, jednak na szczęście szybko się ulatniał. Maseczka jest
cieniutka i wykonana z białej tkaniny, fajnie przylegała do twarzy i była
bardzo dobrze nasączoną. Skóra po jej zastosowaniu była miękka i fajnie
sprężysta. Dodatkowo twarz po niej była przyjemnie chłodna co było dużym
plusem w letni, ciepły wieczór przed snem :)
Reindeer Headband ( Opaska renifera) - fajny gadżet, choć na mój wielki łepek lekko przyciasnawy jako opaska. Dobrze przytrzymuje włosy, zrobiony chyba z mikrofibry, ale jak dla mnie zbędna rzecz. Ceny niestety nie znalazłam na stronie.
Reindeer Headband ( Opaska renifera) - fajny gadżet, choć na mój wielki łepek lekko przyciasnawy jako opaska. Dobrze przytrzymuje włosy, zrobiony chyba z mikrofibry, ale jak dla mnie zbędna rzecz. Ceny niestety nie znalazłam na stronie.
Czy kupię ponownie? NIE
Czy polecam? TAK
Co sądzę o kalendarzu?
Zacznę od tego, że kalendarz kupiłam z chęcią przetestowania kosmetyków tej
marki, bo praktycznie nigdy nic z niej nie miałam, a chodzą słuchy, że to
dobra marka pielęgnacyjna. Z dużych plusów na początku chciałabym zaznaczyć,
że marka nie testuje na zwierzętach, a duża część składów jest naturalna oraz
wegetariańska i wegańska. The Body Shop jako pierwszy wprowadził opakowania,
które w całości mogą zostać poddane procesowi recyklingu.
Zawartość kalendarza jest bardzo zróżnicowana, co daje mi - jako osobie która
chce poznać ich produkty idealną ku temu okazję. Pomijając fakt, że w
większości dostajemy bardzo duże lub pełnowymiarowe produkty (tylko 4 nie są
pełnowymiarowe) to sam kalendarz jest masywny, ciężki i serio widać za co
płacimy to 6 stówek.
Niestety ja po wypróbowaniu już większości rzeczy z kalendarza (nie używałam
tylko 5 z 24) mogę z całą pewnością powiedzieć, że nie są to kosmetyki dla
mnie. W większości drażniły mnie ich intensywne i przesłodzone zapachy,
nawilżenie niestety nie było na takim poziomie jakiego bym oczekiwała za taką
cena, a momentami było znikome. Jeśli miałabym powiedzieć co mi się
najbardziej spodobało to byłby to żel pod prysznic oraz masło do ciała o
zapachu gruszki - to drugie tylko ze względu na zapach :) Uważam, że pędzelek
czy opaska to typowe zapchaj dziury i mogliby sobie je darować. Dodatkowo
wolałabym dostać, większą gamę zapachów, aby się one nie powtarzały w
kalendarzu, a patrząc po ich asortymencie spokojnie byłoby to możliwe.
Spytacie więc skoro tak mi się nie spodobały kosmetyki to dlaczego
polecam?
- Bo po pierwsze jak już wspomniałam to idealna opcja do przetestowania szerokiej gamy produktów
- Po drugie dostajemy serio przyzwoite pojemności produktów, które starczą na wiele użyć i mogą być dogłębnie przetestowane
- Po trzecie to, że mi się te kosmetyki nie sprawdzają to nie znaczy, że pół internetu się myli, może akurat moja dzika skóra nie jest na nie gotowa
- Po czwarte za podejście marki do kosmetyków, za szanowanie natury i zwierząt
- Po piąte, bo w tym roku kalendarz jest bardzo podobny, ale jest w nim o wiele fajniejsza według mnie gama zapachów i pojawiło się kilka nowości, które sama chętnie bym przetestowała.
Dla podsumowania chciałam jeszcze tylko dodać, że za wydaną kwotę 600zł
otrzymujemy produkty o równowartości 1237,50zł, czyli podwojoną wartość tego co wydajemy. Sprawdzałam ceny tegoroczne i
ta kwota o dziwo byłaby ciut mniejsza, natomiast wybaczcie, ale ja ceny
spisałam już sobie od razu w grudniu zeszłego roku :)
Dajcie znać czy mieliście ten kalendarz w zeszłym roku, a może kupiliście
tegoroczny egzemplarz?
Ciekawa jestem jakie są Wasze odczucia i czy lubicie kosmetyki tej marki :)
Dajcie znać w komentarzach!
Ściskam Was ciepło!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz