Hej,
Szybko po sobie zakupowe posty, ale wiem, że mam obsuwę więc szykujcie coś do picia i zapraszam do czytania. O dziwo skromnie, bo powiem Wam że portfel przyszykowany był na Black Friday :) Chciałabym też jeszcze może w tym roku wrzucić Wam recenzje choć jednego z kalendarzy adwentowych - tych zeszłorocznych bo widzę, że zawartości są w miarę podobne w tym roku.
Sama nie wierze, że aż tak skromnie z paletami do oczu, no ale na te co się czaje to muszę poczekać na jakieś fajne promocje :) Za to ostatnio MAC mnie rozpieszcza i rzucając promkami na prawo i lewo, więc powiększyłam swoją "skromną" kolekcje ich pomadek :) Ogólnie to chyba produkty do ust zdominowały stanowczo ten post, pomimo tego, że trzeba chodzić w maseczkach i nie za bardzo jest gdzie pokazywać się w nowych szminkach to ja jak prawdziwy nałogowiec nie mogłam sobie odmówić :)
Zaczynam od produktów do oczu i tym razem nie od cieni a od bazy pod cienie od
SMASHBOX - 24 Hour Photo Finish Shadow Primer (71,20zł). Miałam nie
otwierać nowych baz, ale nie wytrzymałam. I powiem Wam, że jest miłość! To na
razie najlepsza baza pod cienie jaką używałam. Trzyma je idealnie, nie roluje
się, ma lekki beżowy/łososiowy kolorek i bardzo fajnie się rozprowadza.
Jak już była baza pod cienie, to pora i na same cienie. U mnie jedna, jedyna nowa paletka od Anastasia Beverly Hills - Subculture Eye Shadow Palette (43GBP). Jest mega kontrowersyjna, wzbudza zarówno pozytywne jak i mega negatywne emocje u recenzentów. Jeszcze jej nie używałam, zrobiłam jedynie swathe i powiem Wam, że pigment jest zacny :)
Pora na coś to twarzy. Pewnie kojarzycie, że ostatnio wzdychałam do konturowania na mokro - jak to jestem zakochana w tym jak wygląda na twarzy - to też dlatego postanowiłam sprawić sobie to trio od Hean - PRO-CONTOUR Palette (24,99zł). Nie używam kompletnie tego jasnego, korektorowego produktu, natomiast te dwa brązy poszły ostro w ruch i jestem oczarowana. Zarówno jawniejszy jak i ciemniejszy nie robią żadnych plan i pięknie się rozcierają, wystarczy nałożyć niewiele! Serio jak dla mnie praktycznie niczym nie różnią się od kremowego bronzera od Fenty czy Hudy.
Produktów do ust nakupowałam sporo, więc zacznę od
Huda Beauty Liquid Matte (18GBP). Jak wiecie pierwszy odcień jaki
kupiłam z tej serii nie przypadł mi kompletnie do gustu, więc postanowiłam dać
marce jeszcze jedną szanse i zaopatrzyłam się w dwa inne. Konsystencja jest
lekko piankowa i przy jednym zamoczeniu pokrywa równo kolorem usta. Zapach
jest nieco chemiczny, ale raczej z tych ładniejszych :) Jeśli chodzi o
trwałość to pomadki się transferują i po jedzeniu odcinana lekką kreską od
wewnętrznej strony ust i jest to bardziej widoczne niestety przy jaśniejszym
kolorze. Można pomadki po posiłku dołożyć i nie tworzy się żadna
skorupa. Pierwszy kolor to Gossip Gurl - czyli intensywny, średni róż
idealny na wiosnę lub lato. Drugi odcieni natomiast to Trophy Wife -
jest to dużo ciemniejszy kolor zgaszonego, szarawego borda, który na bank będę
uwielbiać jesienią :)
Kolejne pomadki też należą do kategorii płynnych i matowych, no ba i do tego
kolorystyka też nie jakaś super różna :) Pierwsza to kolejny kolorek już z
dobrze mi znanych i lubianych Super Stay Matte Ink od
Maybelline w kolorze Nr 80 Ruler (19,90zł) - to ciemna, bordowa
czerwień. Kolejny pretendent do ulubionych kolorów na jesień. Niestety po
posiłkach tłustszych się odcina na ustach i lepiej go jednak zmyć niż
dokładać, bo inaczej umrą pod koniec dnia nasze usta :( Druga płynna pomadka
to SMASHBOX - Always On Liquid Lipstick w kolorze
Big Spender (79,2zł). Jest to forma mocno zbitego, piankowego musu w
kolorze ciemnego, szarawego różu z dodatkiem chłodnego fioletu. Ma bardzo
mocne krycie i kompletnie nie pachnie. Po nałożeniu ja odciskam delikatnie
wargi o suchą chusteczkę i potem nie widzę większego transferu pomadki. Jest
trwała, przez co niestety wysusza usta i podkreśla na nich wszelkie nie
równości. Zjada się bardzo ładnie od środka, jednak po dołożeniu pomadki robi
się na ustach Sahara, wiec jednak lepiej ją całkiem zmyć i nałożyć ponownie :(
Ma super precyzyjny aplikator, który idealnie potrafi wyrysować kontur ust.
Na koniec moje nowe MACzki (60,20zł) do kolekcji kupione ze zniżką 30%,
więc bardzo opłacalną :) Skusiłam się na 5 odcieni, w sumie każdy inny od
siebie zarówno pod względem wykończenia jak i samego koloru. Pierwszy to
Pure Zen o wykończeniu Cremesheen - jest to jaśniutki beż z domieszką
brzoskwini i bardzo kremowej konsystencji i średnim kryciu. Kolejny kolorek to
Flat Out Fabulous o wykończeniu Retro Matte - jest to idealny odcień
fioletu z odrobina fuksji do noszenia na co dzień. To ten typ który "robi"
cały makijaż :) Jeśli chciałyście zawsze zobaczyć jak będziecie się czuć w
fiolecie to polecam tą pomadkę na pierwszy ogień. Zaznaczam tylko, że akurat
to wykończenie jest mega wysuszające i tępo się nakłada na usta, ale jak już
siądzie to ciężko się go pozbyć :) Trzeci odcień to Ruby Woo i ma on to
samo wykończenie jak poprzednik. Jest to idealna czerwień, nie za ciepła, nie
za zimna. Jednak polecam tego typu wykończenia nakładać pędzelkami do ust, bo
wyrysowanie kształtu precyzyjnie graniczy z cudem. Dodatkowo do czerwieni
zawsze polecam konturówki pod :) Następna pomadka to Brick-O-La o
wykończeniu Amplified. Ten kolorek niestety podoba mi się najmniej bo to
rzeczywiście taki odcień zbliżony do cegły z dodatkiem brązu. Jest mocno
kremowa, ale przy tym krycie jest mega mocne w porównaniu do wykończenia
Cremesheen. Ostatnia pomadka to druga czerwień w zestawieniu dziś, czyli
Relentlessly Red i wykończeniu najbardziej wysuszającym usta czyli
Retro Matt. Jest to nietypowa czerwień bo z dużym dodatkiem różu i fuksji.
Jest mega żarówiasta na ustach, więc idealnie sprawdzi się w lecie na jakiem
dansingu pod chmurką :)
I co myślicie o moich "skromnych" zakupach? Lubicie pomadki z MACa czy kompletnie nie rozumiecie tego szału na nie? Dajcie znać w komentarzu :)
Ściskam Wam mocno!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz